22.11.2014

[7] Maybe this is what people are waiting for all your life?



Kelsey’s POV:
    Te chwile, które właśnie nas mijały, były jednymi z najpiękniejszych i najważniejszych jak dotąd w moim życiu. Nie ukrywam zaskoczenia, jakie płynęło z tego, że Justin mnie tu zabrał, że był dla mnie miły i dobry. Zaskoczenie, które naprawdę mi odpowiadało. Od początku wiedziałam, że w środku skrywa swoją dobrą stronę, że ta jego zła postawa jest tylko pewnego rodzaju murem, by nikt, nie mógł się do niego dostać. Nie chciał ukazywać swoich słabości, nie mógł nawet tego robić, bo wtedy wrogowie mieliby do niego zbyt łatwy dostęp, mogliby bez problemu go zniszczyć.
    Tak naprawdę zorientowałam się, że mimo, że dał mi się poznać choć trochę, nie wiedziałam o jego prywatnym życiu zbyt wiele. Nie wiem, czemu towarzyszyły mi obawy, dotyczące pytań, które chciałam mu zadać, ale po prostu przyszły, gdy tylko miałam otworzyć usta. Dlatego próba zaczęcia rozmowy wyglądała komicznie, według mnie. Otwierałam i zamykałam usta kilkakrotnie.
- Opowiedz mi o swojej mamie, tacie. Masz rodzeństwo?
    Zaryzykowałam. W końcu musiałam coś wiedzieć, na tym polegają relacje. Spojrzałam na niego ukradkiem, widząc jak zacisnął swoją szczękę. Czego ja się mogłam spodziewać? Skoro zaryzykował swoje życie, by oddać je swoim gangsterskim interesom, nie mógł mieć z nimi zbyt dobrego kontaktu, w końcu, kto popierałby coś takiego? Poczułam, jak Justin się zdenerwował, jak jego mięśnie zaczęły drgać.
- Po jaką cholerę o to spytałaś?
- Justin. – wyprostowałam się lekko, chcąc go uspokoić moim tonem. – Po prostu chcę cię poznać trochę, na razie wiem tylko tyle, że potrafisz być..
- Nie obchodzi mnie twoje zdanie. – syknął. – Nie chcę wiedzieć co myślisz.
    Wypuściłam powietrze z płuc, pozwalając się nieco sobie rozluźnić. Postanowiłam wstać. Podeszłam bliżej wody, mocząc w niej palce, czując jak dreszcz rozchodzi się po całym moim ciele. Wzdrygnęłam się lekko, żałując, że cokolwiek do niego powiedziałam. Nie rozumiałam jego cholernej złości. Czy ja zrobiłam coś źle? Wyglądało to tak, jakby miał on specjalną listę słów, których nie można mówić do niego. Przecież to było chore. Prychnęłam cicho śmiechem.
- Moja mama nazywa się Pattie. – usłyszałam. Odkręciłam głowę, widząc jak Justin zmierza w moją stronę, wpatrując się w wodę, gdzieś daleko . – Jest młodą, bardzo piękną kobietą, oddałaby życie, bym ja miał wszystko, ale odrzuciłem ją. Odrzuciłem wszystkich, bo nie chciałem, wciągać ich w to, w czym ja siedzę.
- Uh, Justin. – zrobiło mi się bardzo przykro, zupełnie nie wiem czemu, chciałam go wspierać.
- Cierpiała przeze mnie. Nie spała po nocach, czekając aż wrócę, żeby uprać moje zakrwawione ubrania. Wstawiała się za mną u ojca, który chciał wyrzucić mnie z domu, aż pewnego dnia odszedłem i poznałem Bruce. Wtedy nasz gang miał początek i otrzymał nazwę The Lords. – spojrzał na mnie dosłownie przelotnie. W jego oczach zauważyłam tak wielki ból, że aż mnie zakuło coś w środku. – Zabawne. – zaśmiał się.
- Co takiego?
- Widziałem moją matkę na ostatniej rozprawie, na której mnie skazano. Nawet tam się pojawiła, a jej pieprzony wzrok mówił jedno. – podniósł nieopodal leżący kamień i cisnął nim w wodę z całej swojej siły. – Usprawiedliwiała mnie. Mówiła mi swoim wzrokiem, że wszystko będzie dobrze i że na mnie czeka, rozumiesz? – zaśmiał się sztucznie, zakładając splecione dłonie na kark. Myślał. Zapewne przypominał sobie jakąś sytuację związaną z nią. Zacisnął powieki i wessał obydwie wargi do środka. Nie wiedziałam co zrobić. Po chwili podeszłam, widząc, jak jego knykcie zmieniają kolor.

Justin’s memory..
- Justin Bieber został uznany za winnego nieumyślnego spowodowania śmierci oraz skazany na trzy lata pozbawienia wolności w zawieszeniu na pięć lat. Zamykam rozprawę. – rozległy się uderzenia młotkiem, jak to bywało w sądach.
      Nie wiedziałem co czułem, serce waliło mi jak oszalałe, nawet nie zorientowałem się, kiedy strażnik wyprowadzał mnie już z sali Sądowej. Nasze spojrzenia się spotkały, jedynej kobiety, którą szanowałem w całym swoim życiu.
- Przepraszam. – wyszeptałem bezgłośnie, obserwując moją zapłakaną matkę, która chciała przedrzeć się przez tłum, ale zatrzymał ją Bruce, który również odnalazł mój wzrok. Widziałem, że cierpi, że nie chciał by się tak stało. Pewnie obwiniał się, że nie zrobił nic, co by mi pomogło.

- Nie dotykaj mnie, Kelsey. – szepnął, gdy podeszłam do niego, lecz nie zabrałam swojej dłoni z jego ramienia.
- Nigdzie się stąd nie wybieram, Justin.
- Zabierz tą rękę. – odsunął się, sięgając po koszulkę, którą nałożył.
   Odszedł ode mnie kilka kroków i przejechał sobie dłonią po włosach. Stał tyłem do mnie i wiedziałam, że zniknął już Justin z przed kilku minut a pojawił się ten, który właśnie znów postawił wokół siebie mur, przez który były nikłe szanse by się przebić.
- Twoja mama cię kocha, Justin. – powiedziałam, patrząc się w wodę.
- Opuściłem ją, rozumiesz? Zostawiłem, bo tak było lepiej. – wyrzucił rękę w powietrze, a zaraz jakby nią w coś uderzał. – Nie widziałem jej od ponad 3 lat! Zabroniłem nawet wpuszczać jej do więzienia, żeby mnie odwiedzała! Później nawet do niej nie pojechałem! – krzyczał.
   Zrobiłam kilka kroków w jego stronę, mając zaszklone oczy. Widziałam w nim tak skrzywdzoną osobę, że krajało mi się serce. Chciałbym móc go uleczyć, ale wiedziałam, że jedyną osobą, która może to zrobić, była jego matka i on sam.
- Ona mnie nienawidzi, rozumiesz?! Gardzi mną tak samo jak mój popierdolony ojciec, który zakazał mi wracać.. – jego twarz była czerwona, jakby miał wybuchnąć. – Powiedział, że nie mam rodziców, kazał spierdalać, odczepić się od mamy, która przeze mnie nie jest bezpieczna.. – uklęknął na piasku, zanurzając w nim swoje paznokcie.
- Hej, Justin..
- Jeszcze ten pierdolony, uh. – zaciskał pięść.
- Już, hej.. – chciałam mu przerwać.
- Nie wiesz przez ile ona przeszła.. Nie wiesz nic, Kelsey! Nie jesteś nawet trochę kurwa świadoma co ona przeżyła! – ryknął.
    Z moich oczu ściekały łzy, które ocierałam wierzchem dłoni co chwilę. Niewiele myśląc, zarzuciłam mu dłonie na kark, przyciągając go do siebie. Przez chwilę miałam wrażenie, że poddał się mi, bo czułam, jak trzęsie mu się klatka piersiowa, jakby hamował płacz. Nie chciał mi pokazać, że jest słaby. Zmartwiło mnie to, że nie może być przy mnie sobą, ma ograniczenia.
- Nigdy nie chciałem dla niej źle.. – szepnął.
- Twoja mama bardzo cię kocha, Justin i jestem pewna, że przyjęłaby cię z otwartymi ramionami, gdybyś tylko odważył się do niej pojechać. Obiecaj mi, że kiedyś to zrobisz.
- Co ty w ogóle pierdolisz? – poderwał się, wyrywając mi. – Użyj swojego mózgu! Nie będę mieszał w jej życiu, które już sobie ułożyła! Nie będę przypominał jej o sobie i o tym, przez co przeszła. Jestem tylko pierdolonym obrazem piekła.. – jego oczy pociemniały.
- Nie mów tak, Justin. Jesteś w wielkim błędzie. Ona myśli o tobie każdego dnia, rozumiesz?! Mogę ci to obiecać i wierz lub nie, mam rację i dobrze o tym wiesz. – wstałam i uniosłam dłonie w geście, który dobrze znał. – Większe cierpienie sprawiasz jej tym, że odciąłeś się od niej z myślą, że tak będzie lepiej, a nie jest. Ani jej, ani tobie.
    Spojrzał na mnie ukradkiem, wsadzając dłonie do kieszeni. Splunął, ale mnie słuchał. To była jedyna, a może i ostatnia szansa, by przekonać go do tego, że powinien zmienić swoje zdanie.
- Rozumiem, że nie chciałeś, żeby cierpiała przez ciebie. Ale z tego co mi powiedziałeś, broniła cię, chciała być przy tobie w najtrudniejszych chwilach twojego życia, co uniemożliwiłeś jej przez niemal trzy lata. Wyobrażasz sobie co przeżyła, nie wiedząc co z jej dzieckiem się dzieje? Bo..
- Z jej dzieckiem kryminalistą? Spierdoliłem. Powinna być ze mnie dumna, tymczasem wstydzi się, że nosimy to samo nazwisko, tak samo jak i on..
- Nie, Justin. Ona kocha cię bez względu na wszystko. Wyobrażasz sobie jej uśmiech, gdyby cię zobaczyła? Jesteś w stanie wyobrazić sobie to uczucie, gdybyś stanął naprzeciwko niej? Jest twoją matką, zasługuje, by móc przy tobie być.
- Mówisz tak, bo nie wiesz co jej zrobili.. – złapał mnie za ramiona. – I to wszystko co się stało, było przeze mnie, rozumiesz? Jestem dla niej zagrożeniem. – szepnął, patrząc mi prosto w oczy. – Jak można kochać, kogoś takiego, jak ja?
- Można. – wpatrywałam się w jego ciemne, brązowe oczy. – Spytaj jej. – dodałam, wybijając się z transu ich głębi. – Jeśli chcesz.. Któregoś dnia, mogę ci towarzyszyć, dodać..
- Kurwa! – wrzasnął. – Nie będę mógł spojrzeć na jej twarz, bo przed oczami od razu staje mi jak prosiła o wybawienie, gdy ją bili.. Porwali ją..
   Moje oczy rozszerzyły się i wsłuchałam w historię, którą zaczynał opowiadać mi Justin.

Kilka lat wcześniej…
   Pędził jak szalony, tak bardzo bał się, że nie zdąży na czas. Nawet nie wiedział ile go ma, ale ta cholerna nadzieja, mówiła mu, że zdąży i da radę. Tylko ona mu została. Nie miał pojęcia, co zrobi, gdy.. Gdy będzie za późno, gdy jego matka zginie, rozszarpana na kawałeczki. Do końca życia będzie obwiniał się o jej śmierć. To przez niego tam była, to jego wrogowie i patologiczny, psychiczny brat, chcieli się na niej zemścić. Chcieli skrzywdzić osobę, na której najbardziej mu zależało. Nie miał nikogo poza nią. Tylko ona w niego wierzyła, chciała mu pomóc, broniła go przed ojcem. Zawsze powtarzała, że na niego czeka w ich domu, podkreślając to słowo, podkreślając, że to również jego dom, wbrew temu, co mówił jego ojciec, który nie akceptował życia, w które wplątał się Justin. Nigdy nie otrzymywał od niego zbyt wiele, a od ostatnich kilkunastu miesięcy, nie dostawał nic. Jakby w ogóle nie miał ojca.
    Dobiegł do magazynu Scotta, gdzie była więziona jego rodzicielka. Rozsunął blaszane drzwi i wbiegł do środka. Świeciła się jedna lampka, nad kobietą, która siedziała z odchyloną w tył głową, głośno się modląc. Modląc się za niego.
- Mamo!
   Kobieta była już w takim stanie, że nie słyszała go. Miała zaciśnięte powieki i wstrzymywała oddech. Zamknęła się w swojej głowie. Objął ją wzrokiem, a wewnątrz niego rozpętała się złość, że ośmielili się ją tknąć.
- Hej, mamo, hej, otwórz oczy, proszę cię!
    Położył jej dłoń na ramieniu, by ją przebudzić. Na liczniku bomby przymocowanej do jej krzesła było 47 sekund.
- Kurwa mać. – mruknięcie, hałas. – Mamo, zrób to dla mnie, to ja Justin, otwórz oczy maleńka.
    Z całej swojej siły uniosła powieki i ujrzała swojego wybawcę. Jej syn klęczał przed nią, majstrując coś przy kolorowych przewodach.  Uśmiech pojawił się na jej poobijanej twarzy a wzrok spoczął na zakrwawionej i poranionej twarzy swojego dziecka. Poczuła ukłucie w środku i złość, że go nie obroniła. Że osoba, dla której jej serce biło, cierpiała. Łzy zaczęły cisnąć się jej do oczu. Chciała go objąć.
- Kochanie.. – szepnęła, ochrypłym głosem.
- Jeżeli przetnę zły przewód..bomba wybuchnie. – trzymał w jednej dłoni niebieski przewód a w drugiej mały, zakrwawiony nóż. Drżały mu dłonie, a jego oczy były ciemne, patrzył na nią.
- Zrób to Justin, przetnij to. – zostało im 10 sekund.
    Chłopak przyłożył ostrze do przewodu i spojrzał na swoją matkę, wystraszonym spojrzeniem.
- Kocham cię, synku. – uśmiechnęła się. – Chce zobaczyć twój uśmiech. – 6 sekund.
- Też cię kocham, mamo, najbardziej. – zrobił to o co go prosiła.
    Zamknął oczy i był gotowy zginąć przy boku osoby, dla niego najważniejszej. Nie powinna tam siedzieć, to tylko i wyłącznie on na to zasługiwał. Pociągnął dłonią, tym samym przecinając przewód. W oczekiwaniu na eksplozję, spojrzał na licznik, który zatrzymał się, wyświetlając, że została jedna sekunda. Nie wierzył własnym oczom, uratował ją, uratował ich. Spojrzał w oczy matki i bez słowa rozwiązał jej nadgarstki, które były tak mocno związane, że aż porobiły rany na jej drobnych dłoniach.
- Co oni ci do jasnej cholery zrobili.. – szeptał  z niedowierzaniem w głosie.
    Rozwiązał więzy i wrócił do kolan matki, położył na nich głowę i zaczął płakać jak dziecko, choć miał 18 lat.
- Przepraszam, tak bardzo cię przepraszam, mamo.. Nie chciałem..
- Shh, Justin, przecież to nie twoja wina, nie wiedziałeś, że..
- Nie. – przerwał jej. – Zabiję go, za to, co ci zrobił. Scotta i Liama, obiecuję, że za to zapłacą. Nie próbuj mnie od tego odwieźć. – patrzył w jej oczy, które również były mokre. Położył dłoń na jej policzku, dotykając jej skóry, jak najdelikatniej umiał, by jej nie bolało. Czuł się, jak śmieć.

    Stałam tam, wpatrując się w niego, wyobrażając, jak wiele Justin przeżył. Obwiniał się za to wszystko nadal, mimo tego, że minęło już tyle lat. Żył z przekonaniem, że to wszystko on, że to on ją krzywdził.
- To tak, jakbyś obwiniał się, że żyjesz. Nie możesz..
- Pierdolone gadanie! – wrzasnął. – Nie wiesz, co ja mogę!
    Jak bardzo musiał być wtedy załamany, że obiecał swojej matce, że zabije swojego brata a jej syna. Jak bardzo musiał go nienawidzić.. Dlaczego Liam chciał zabić swoją matkę? Ich matkę. Zupełnie tego nie rozumiałam, co musiało się wydarzyć, by tak wielka nienawiść i złość zakiełkowała w tych młodych ciałach.
- Justin, dlaczego Liam, chciał.. – urwałam, przygryzając wargę.
- Ten psychiczny sukinsyn jest synem mojej matki, ale nie tak, jak ja, Kelsey. – położył dłoń na swoim czole.
- Jak to?
- Moja mama została zgwałcona, dwa lata przed tym, jak się urodziłem. – powiedział bez emocji, patrząc się w piasek. – Teraz już kurwa rozumiesz?
- Przykro mi, Just..
- Przykro ci. – zaśmiał się, cytując mnie. – Nawet sobie nie wyobrażasz przez co ona do kurwy nędzy przeszła przed tym, jak się stałem takim chujem. Dołożyłem jej tylko problemów.
- Nie..
- Nigdy nie powiedziała mi, kto to zrobił. Ale pewnego dnia dowiem się i zabije go gołymi rękami. Zabiję, zabiję, zabiję.. – powtarzał. – Obiecywałem jej, że będę ją chronił. – pociągnął nosem.
- Chodź tu do mnie. – szepnęłam, wyciągając dłoń w jego kierunku. Cała drżałam.
   Spojrzał na mnie zdezorientowanym spojrzeniem. Założyłam kosmyki włosów za uszy i uniosłam kącik ust. Nie chciałam, żeby cierpiał. Widziałam, jak bardzo nienawidzi się za to wszystko. Nigdy nie myślałam, że jego życie mogło być tak cholernie trudne, tak burzliwe. Przygryzłam wnętrze policzka, zaciskając mocniej powieki, by pozwolić moim łzom spłynąć. Podszedł do mnie bliżej, obejmując ramionami.

Justin’s POV:
   Miałem tylko ją. Właśnie zdałem sobie z tego sprawę. Nie mogłem pozwolić jej teraz odejść, nie mogłem. Jedną dłonią objąłem ją na dole pleców, drugą gładziłem po włosach, wdychając ich delikatny zapach.
   Byłem w szoku, że opowiedziałem Kelsey o najstraszniejszych wspomnieniach z mojego życia. Najgorsze było to, że ona miała rację. Zrobiłem krzywdę mamie, odpychając ją od siebie, ale gdybym pozwolił być blisko, cierpiałaby jeszcze bardziej. Trzymając się ode mnie z dala, była bezpieczniejsza, nikt nie przetłumaczy mi, że tak nie było i nie jest. Straciłem ją prawie cztery lata temu. Zdążyłem pogodzić się z tym, że jej tyle nie wiedziałem. Nie wiem co u niej, zupełnie nie wiem jak żyje, co czuje i co myśli. Miała też rację, że strasznie za nią tęskniłem, ale chęć obrony jej, była większa.
- Justin.. – szepnęła.
- Nic już nie mów Kelsey, proszę cię.. – powiedziałem w jej włosy.
    Westchnęła cicho, wtulając się we mnie całym swoim kruchym ciałem. Oparłem brodę o jej głowę. Staliśmy tak dłuższą chwilę, wpatrując się w przestrzeń, rozmyślając o wszystkim i o niczym. Próbowałem odsunąć czarne myśli, ale powoli zaczynałem się godzić z tym, że większość moich myśli takich jest.
- Musimy wracać.. – przerwała idealną ciszę.
- Jasne. – prychnąłem, odsuwając się od niej. Chwyciłem swoje buty w dłoń i ruszyłem do przodu.
- Justin, zaczekaj. – zatrzymałem się. – Dziękuję, dziękuję za wszystko co dzisiaj zrobiłeś. – złapała mnie za dłoń, ściskając. – Chciałabym, żebyśmy powtórzyli to kiedyś.
- Kiedyś cię do niej zabiorę. Polubi cię. – uśmiechnął się smutno.
    Ruszyłem do samochodu, wiedząc, że za mną idzie. Tym razem, gdy przedzieraliśmy się przez te gałęzie, ani razu nie usłyszałem, by jęczała. Chociaż tyle. Minęliśmy mój dom po raz drugi i gdy znaleźliśmy się w samochodzie, oparłem dłonie o kierownicę, kładąc na nich głowę. Wypuściłem głośno powietrze. Tak dawno głośno nie mówiłem o mamie, że nie byłem wkurwiony, jak zawsze, tylko smutny. To był smutek, prawdziwy żal. Miałem nadzieję, że to nie zamieni się w złość, choć tak już byłem stworzony. Wszystkie uczucia potrafiłem zamienić w to, które było mi najbliższe. Wściekłość.
- Wszystko w porządku? – spytała mnie. – Może ja poprowadzę, hm?
- Poprowadzisz? – powtórzyłem, patrząc na nią ze zdziwieniem. Nie mówiła mi, że ma prawko.
- No tak, przecież mam prawo jazdy i w ogóle. – wzruszyła ramionami.
- Kiedy ostatnio prowadziłaś? – uniosłem jedną brew.
- Nie tak dawno, zaraz.. – przeczesała dłonią długie włosy. – Nie pamiętam. Justin, ale możesz mi ufać.
- Ja wiem, kochanie, ale ten samochód.. – pogłaskałem tapicerkę z uczuciem. – Sama rozumiesz, prawda?
   Przewróciła oczami i zapięła pas. Ruszyłem, obserwując dom przez tylne lusterko.
- Kiedyś będę tam mieszkał.
     Dziewczyna zaśmiała się cicho, niedowierzająco. Rozsunęła szybę i wystawiła dłoń, gdy jechałem już dość szybko.
- Przecież, jak będę miał 50lat, jeżeli dożyję tego wieku, patrząc na mój styl życia – zaśmiałem się - nie będę biegał z pistoletem w dłoni i bił gówniarzy.
- Jasne, Justin. Wierzę ci. Będzie ci tu dobrze, to niepowtarzalne miejsce.
- Mój dziadek uwielbiał otwarte przestrzenie, drewniane meble, kochał wędkować, często zabierał mnie ze sobą na takie połowy, dlatego znam to jezioro, jak własną kieszeń.
- I udawałeś, że nie umiesz pływać. – skrzyżowała ręce na piersi i opadła na fotel, udając obrażoną. – Dupek z ciebie, wiesz?
- Wybacz mojej niepohamowanej chęci zobaczenia cię w bieliźnie. – mrugnąłem do niej, wiedząc, że patrzy.
    Do końca drogi niewiele rozmawialiśmy, bo dobrze wiedziała, że gdy prowadzę, wolę mieć w samochodzie ciszę. Ogólnie zachowywała się, jakby mnie znała, nie robiła dziś tego, co mnie wkurza. Nie chciała psuć wieczoru. Nienawidziłem tego, że mi ustępuje. Westchnąłem, na co nawet nie zareagowała. Siedziała z głową odwróconą ode mnie. Jej klatka unosiła się powoli w górę i w dół. Dochodziła 21:48. Mój telefon zawibrował.

Od: *Arthur*
„Connor jest w mieście.”

- Hej, Kelsey. – zatrzymałem samochód, nieco bliżej niż na Smild 850, jak zawsze to robiłem. Położyłem dłoń na jej udzie. – Śpisz?
    Dziewczyna po chwili otworzyła oczy i zaczerpnęła głębokiego oddechu, próbując się rozbudzić.
- Gdzie jesteśmy, Justin?
- Smild 480, muszę wracać do domu. Chłopcy mnie potrzebują. – spuściłem głowę.
- Jasne, coś poważnego?
- To interesy, nie twoja sprawa. – oparłem plecy o siedzenie, nie będę jej wtajemniczał i tak wiedziała już za dużo.
- Jasne. – mruknęła.
- Poradzisz sobie? – patrzyłem przez przednią szybę.
- Pewnie. – chwyciła za klamkę, chcąc wysiąść. – Do zobaczenia.
    Nadal patrzyłem się prosto. Odsunąłem szybę, bo zrobiło mi się jakoś duszno. Nie mogłem na nią spojrzeć, wiedziałem, że jest jej przykro, co nie dawało mi spokoju. Nie chciałem tak zakańczać tego dnia. Ale musiałem wracać, to był mój wybór. Wysiadła.
   Kładąc dłoń na kluczykach, by odpalić silnik, poczułem delikatny pocałunek w lewy policzek. Zwróciłem głowę w tą stronę, za oknem widząc Kelsey. Uśmiechnąłem się, patrząc na szeroki uśmiech, który gościł na jej twarzy.
- Prawie. – powiedziałem.
    Położyłem palec wskazujący na swoich ustach, sugerując jej, by mnie pocałowała. Dziewczyna nachyliła się i złączyła nasze usta po chwili wahania. Nasze języki odnalazły się od razu, szukając wspólnego rytmu. Wplątałem dłoń w jej włosy, przyciągając ją jeszcze bliżej. Poczułem dreszcz, który przeszył moje ciało, gdy Kelsey przygryzła delikatnie moją dolną wargę, bardzo nieśmiało ją ssąc. Odsunęła się po kilkunastu sekundach ode mnie i oparła swoją rękę o odsuniętą szybę. Nasze twarze dzieliło około 10centymetrów.
- I co, panie Bieber? Takie pożegnanie pasuje? – spytała, przygryzając swoją wargę, odgarniając kosmyk moich włosów z czoła.
- Prosto do domu, Jones, jasne? – uśmiechnąłem się, odjeżdżając z piskiem opon.


W tym samym czasie..
- Dlaczego miałbyś przejąć pierdolone obowiązki Scotta?
- Bo wiem więcej niż wy wszyscy razem wzięci. Wiem, jak dotrzeć do Biebera i do całej reszty. Chcę, żeby cierpiał, żeby cierpieli wszyscy, którzy kiedykolwiek wyrządzili mi jakąś krzywdę. Chcę im się odpłacić, a wy – odchrząknął, poprawiając się – my, zyskamy wtedy władzę a The Lords, przestaną istnieć. Znam jego najsłabszy punkt i wiem, jak uderzyć. Wydaje mi się, czy zabił twojego najlepszego kumpla?
   Mężczyzna zacisnął pięści, na wspomnienie tej piekielnej nocy w magazynie, kiedy członek The Lords zabił jego przywódcę. Pragnął odpłacić mu się za to, chciał jego cierpienia. Chciał, położyć kres, temu gangowi, który im zagrażał.
- Skąd tyle wiesz o Bieberze? Na jakiej podstawie mam ci wierzyć?
   Przybysz zaśmiał się kpiąco, po chwili patrząc w jego oczy, które oczekiwały odpowiedzi.
- Bo jestem jego przyrodnim bratem, pragnącym jego upadku. Satysfakcjonuje cię taka odpowiedź?
    Connor rozszerzył oczy. Było to dla niego wielkim zdziwieniem, bowiem nie wiedział, że jego główny cel ma brata, który siedzi w tym samym gównie, co oni wszyscy. Przekonało go to. Był jedyną nadzieją, na jego zniszczenie.
- Sądzę, że przyjmiesz mnie z otwartymi rękoma. Jestem jedynym, który potrafi go ujarzmić. Pragnę tego, co wy. Zniszczyć go. – poklepał go po ramieniu. – Ale najpierw, muszę zająć się kim innym. – splunął. – Kimś, kto zasługuje na śmierć, bardziej niż Bieber.

- Jak to kurwa wrócił? – spytałem, wstając z fotela. – To co my tu jeszcze robimy?
- Patric, widział go, kręcącego się z jakimś facetem przy ich domu na WallRound 900. Stracił ich z pola widzenia. – zabrał głos Bruce. – Budynek jest cały czas obserwowany przez naszych ludzi, nikogo tam nie ma. Nie mamy kurwa zielonego pojęcia gdzie on jest, gdzie chcesz iść?! – podniósł głos.
- Nie drzyj na mnie mordy, Bruce. – odpysknąłem.
- Uspokójcie się kurwa oboje. – powiedział Marcel, uderzając pięścią w oparcie fotela. – Są ważniejsze sprawy, niż wasze pieprzone ego.
- Kim był ten mężczyzna? Rozpoznał go?
- Nie. – pokręcił głową Bruce, wyrywając się z transu, patrzenia mi w oczy. – To nie był żaden z członków The Deadly.
- Czyżby sprowadził sobie czwartego członka, gdy pożegnał Pereza? – splunąłem.
- Niczego nie możemy wykluczać. To jest ktoś zupełnie nowy, żaden z ich kontaktów, nikt od przesyłek, dostaw. Nigdy wcześniej nie był w Worktown.
   Jason, który podniósł się z sofy, zaczął szukać czegoś w telefonie. Arthur ziewał, bo był zmęczony po siłowni. Marcel, jako jedyny wydawał się naprawdę przejęty. Bruce, chodził w tą i z powrotem, rozmyślając nad tym, kto to mógł być i co robił z Connorem. Ja chciałem tylko spać. Oczywiście, obchodziło mnie to wszystko, bo wiedziałem, że zniszczenie swojego magazynu i zostawianie jakiejś kartki dla nas nie było końcem, a dopiero początkiem. Connor, był typem, który nie umiał zaskakiwać, to co zrobił, nie było niczym wielkim. Szybko wrócił. Minęło zaledwie 5 dni odkąd się z nami „pożegnali”.
- Proponuję wrócić do tego jutro, na spokojnie, skoro nie wiemy nic więcej. Niech chłopcy obserwują ich dom i okolicę, może znów wpadną na nich, a wtedy niech nas powiadomią. Nic więcej nie jesteśmy w stanie teraz zrobić. – powiedziałem, wstając z fotela. Spojrzałem przechodnie na każdego z chłopaków i widziałem, że są tego samego zdania, co ja. Bruce zrobił to samo.
- Idźcie, ja jeszcze trochę posiedzę. Czuję, że kłopoty dopiero się zaczną. – położył splecione dłonie na karku.
   Znałem te jego zachowania. Chciał zostać sam, zupełnie. Musiał pomyśleć w samotności, a następnego dnia nam ten plan przedstawiał. Noc, była najlepszym czasem, a on miał nas na głowie. W sumie uważaliśmy go za przywódcę, ale tak naprawdę decydowaliśmy wszyscy.
   Wstaliśmy, zostawiając go w salonie. Udaliśmy się schodami na górę, każdy do swojej sypialni. Zbiliśmy piątki, życząc sobie dobrej nocy. Otwierając drzwi, poczułem dotyk na ramieniu.
- Co?
- No już nie można porozmawiać z kumplem?
- Jasne, chodź. – pokazałem mu gestem dłoni by wszedł, otwierając drzwi.
    Arthur zamknął je za sobą i odchrząknął głośno. Stanął nieopodal łóżka, na które się rzuciłem i skrzyżował dłonie na piersi. Przyjął pozycję, jakby i tak wiedział coś, o czym mu nie powiedziałem.
- O co ci chodzi? – zaśmiałem się.
- Dobrze wiesz, Bieber.
- Przestań się kurwa ze mną droczyć, Campbell. – uniosłem się, opierając na łokciach, by móc na niego spojrzeć.
- Gdzie dzisiaj byłeś? – uniósł brwi ku górze i oparł się o ścianę.
- A co cię to obchodzi? – pokręciłem głową, opierając podbródek o swoją klatkę.
- Bo chcę żebyś przyznał się, dzięki czemu cały czas się tak cieszysz, co? – zaśmiał się ruszając w moją stronę. Usiadł na skraju łóżka, tuż obok mnie, opierając łokcie na swoich udach. – Widzę to, Bieber.
- Przesadzasz, pojechaliśmy się pokąpać, tyle.
- Aha, czyli jednak to o nią chodzi. Wydałeś się, idioto!
   Ująłem jego głowę pod swoje ramię, podduszając go. Swoją zaciśniętą pięść, jakby wciskałem mu we włosy. Po chwili uwolnił się, uderzając mnie w żebra, na co odsunąłem się.
- Przyszedłeś mnie opierdolić za to, jak Bruce? – jęknąłem.
- Nie, przyszedłem powiedzieć, że cieszę się z tego.
    No to tym mnie zadziwił. Wstałem, podchodząc do okna. Otworzyłem je, a z parapetu ująłem papierosa i rozpaliłem go.
- Lubisz ją i nie próbuj temu zaprzeczać, Bieber. Nie oszukuj mnie i samego siebie, bo..
- Nie praw mi kazań, Campbell. To nie powinno tak daleko, uh..
- Hej, hej, hej. Nie zaczynaj tej całej gadki. Od zawsze odpychasz od siebie ludzi, ale po raz pierwszy widzę, że pozwoliłeś komuś się tak do siebie zbliżyć.
- Może to właśnie błąd? – spojrzałem na niego, mimo spuszczonej głowy i zaciągnąłem się dymem papierosowym.
- Żaden kurwa błąd, nie widzisz, jak cię uszczęśliwia? Chcesz to zmarnować?
- A czy chcę zmarnować jej życie? – wyrzuciłem ręce w powietrze.
- Wydaje mi się, że ona wie na co się decyduje, skoro się z tobą w ogóle zadaje, Justin nie szukaj problemów na siłę!
- Po prostu kurwa nie chcę żeby zmarnowała sobie życie!
- Nie jest głupia! Przecież wie czym się zajmujesz i w czym siedzisz.
    Pokręciłem głową, kończąc palić papierosa. Zamknąłem okno i spojrzałem w kierunku mojego kumpla, który ruszył w stronę wyjścia.
- Przemyśl to, bo nie wiesz czy to nie jest właśnie to, na co ludzie czekają całe życie. – posłał mi szczery uśmiech, który miał zachęcać mnie, bym mu uwierzył.
    Zamknął za sobą drzwi, a ja znowu położyłem się na łóżku, tym razem na brzuchu. Wyciągnąłem telefon, włączając galerię. Kliknąłem w zdjęcie, które wraz z Kelsey zrobiliśmy sobie na plaży. Mimowolnie uśmiechnąłem się, patrząc na jej uśmiechniętą twarz, obok mojej, z taką samą miną. Zupełnie nie wiedziałem czy to, co robiliśmy było okej, bo nikt nie mógł mi zagwarantować, czy ona nie będzie z mojej winy cierpiała. Tylko ryzyko mogło nam to udowodnić. Nawet nie wiem kiedy zasnąłem.


~~~*~~~ 
KOMENTUJCIE

10 komentarzy:

  1. Kiedy nn mam nadzieję ze jutro napiszesz

    OdpowiedzUsuń
  2. super jak zwykle!
    zapraszam też do mnie!
    http://justin-fanfiction-anastasia.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. świetny! :) poproszę następny <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziś przeczytałam wszystkie rozdziały i muszę ci powiedzieć że jesteś genialna. To co czytałam było fantastycznie napisane, łatwo się czyta i ja wręcz odczuwałam uczucia bohaterów. Naprawdę żadko mi się zdarza czytać coś tak genialnego. <333 mam nadzieję że szybko pojawi się następny. Uwielbiam cię;***

    OdpowiedzUsuń
  5. Fantastyczny <3 czekam na następny

    OdpowiedzUsuń
  6. boże, oni są tacy cudowni *_*
    wpadłam dzisiaj na Twojego bloga i już leci do zakładek!

    OdpowiedzUsuń