15.11.2014

[6] Everything was wrong, was it?



Kelsey’s POV:
    Do domu wróciłam roztrzęsiona. Próbowałam uspokoić się, gdy przekroczyłam próg drzwi, bo od Kate zwykle nie wracałam z wielkim uśmiechem na twarzy, cała chodząc. Moja mama była sprytna, od razu zaczęłaby mnie wypytywać, a ona doskonale potrafiła mnie złamać. Zrzuciłam na szybko swoje ciemne trampki i udałam się do kuchni, by czegoś się napić.
- Kelsey, miałaś wrócić wcześniej. – usłyszałam.
   Odwróciłam się, widząc mamę w ciemnych dresach i krótkiej, niebieskiej koszulce. Przeciągała się.
- Obudziłam cię? Przepraszam..
- Zdrzemnęłam się tylko. – podeszła do blatu, by zaparzyć sobie kawy. – Czemu tak późno?
    Uchyliłam lekko usta, wydychając powietrze. Poczułam dziwną chęć rozmowy z nią, powiedzenia co czuję i jak postrzegam to, co dzieje się w domu. Po raz pierwszy w życiu czułam coś takiego..
- Mamo, przestań tak ciągle mnie kontrolować. Mam już 18lat, a wraz z tym wiekiem, przybyło mi troszkę praw, nie sądzisz? – spojrzałam na nią, a na jej twarzy widniało wielkie zaskoczenie. – Potrafię sama o siebie zadbać, będę podejmowała własne decyzje i wracała później, niż dotychczas.
- Kelsey Jones.. – zaczęła.
- Nie, mamo. Teraz ty mnie posłuchaj. – oparłam się dłonią o blat, przyjmując zdecydowaną postawę. – Przez całe życie nie sprawiałam wam problemów, byłam dzieckiem wręcz idealnym, posłusznym, mądrym, cichym. Przyszedł czas, by przerwać pępowinę.
    Zrobiłam krok w przód, łapiąc szklankę soku pomarańczowego w dłoń. Byłam dumna ze swoich słów, bo po raz pierwszy w sumie wyraziłam swoje zdanie, nie bojąc się konsekwencji. Taka była prawda, stawałam się dorosłą kobietą, a nadal traktowano mnie jak dziecko.
- Przemyśl to mamo, bo czas malutkiej Kelsey się już skończył.
    Powiedziałam bardzo cicho i skierowałam się na górę, po chwili zamykając za sobą drzwi. Oparłam się plecami o nie i zsunęłam, kucając. Ukryłam twarz w dłoniach, analizując co stało się podczas ostatnich kilkunastu minut. Kurczowo trzymając w dłoniach papierową torebkę z moim nowym stanikiem w środku, powędrowałam myślami do Justina, który pewnie jest już u siebie w domu. Byłam ciekawa co robił i czy myślał o mnie, tak jak ja myślałam o nim.
    Pocałował mnie. Justin Bieber pocałował właśnie mnie. Nie chodziło mi o to, że jestem podekscytowana, bo był taki sławny, że wszyscy o nim mówili, że był w najsłynniejszym gangu w okolicach miasta, a właściwie stanu. Zupełnie nie o to chodziło. Czułam coś tak świetnego, że nie potrafiłam tego opisać. Na wargach poczułam delikatne mrowienie, gdy przejechałam po nich kciukiem. Uśmiechnęłam się, mając nadzieję, że nie zrobił tego dla zabawy. A z drugiej strony, jaką miałam pewność, że nie chce się zabawić? Przecież to był człowiek bez uczuć, który pałał nienawiścią do ludzi, nawet ich nie poznając. Dlaczego ze mną miałoby być inaczej? Co ja mogłam dla niego znaczyć, kim byłam w jego wielkim świecie?

Justin’s POV:
    Kim ona była dla mnie w tym całym wielkim gównie? Po co ja to zrobiłem? Zupełnie nie wiedziałem co mnie podkusiło, by ją pocałować, by ją tam zabrać, by cokolwiek z nią mnie powiązało. Byłem doskonale świadomy, że wciągając ją do mojego życia, ściągam niebezpieczeństwo na jej, które dopiero się zaczynało.
    Ile ona dla mnie znaczyła? Nie wiedziałem. Po prostu czułem się przy niej dobrze. Swoim towarzystwem, sprawiała, że odrywałem się na moment od tego wszystkiego, w czym znajdowałem się już od dobrych kilku lat. Nigdy nie potrzebowałem, by ktoś mnie od tego uwalniał, a teraz czułem się dobrze z tym, że ktoś taki się znalazł.
    Nie chciałem nic dla niej poświęcać. Chłopcy i interesy to było to, za co byłem gotowy wskoczyć w ogień. Te dwie rzeczy były najważniejszymi, tym, co trzymało mnie w ogóle przy życiu. Byliśmy gotowi za siebie zginąć i żaden z nas nie wahałby się, czy przyjąć na siebie kulkę, która wymierzona była w tego obok. Po prostu byśmy to zrobili, bo nie mieliśmy innych bliskich, dla których mogliśmy żyć. Prawie. Bruce, zawsze był ostrożny, zawsze myślał o Alison, która już przyzwyczaiła się, że każdego dnia, może stracić swojego chłopaka i nigdy, już go nie usłyszeć. To było życie, które każdy z nas wybrał dobrowolnie. Życie, które będzie towarzyszyło nam do końca.

    Czekałem w samochodzie, który miał przyciemniane szyby. Stałem nieopodal jego domu. Był spóźniony już dwie minuty, a ja spóźnialskich nienawidziłem, ale akurat do niego nie mogłem czuć takiego uczucia. W końcu pojawił się, siadając na miejscu pasażera, obok mnie. Dochodziła północ.
- Wreszcie. Ile można czekać? – warknąłem.
- Wszystko załatwione. Bomba jest już uaktywniona. Nie jest zbyt duża, ale narobi hałasu i na pewno pojawi się ogień. Mamy dwie minuty na odjazd, panie Bieber. – powiedział z uśmiechem.
- Idealnie. – odparłem, zapalając silnik.
     Ruszyłem w przód, mając zamiar odwieźć Spencera do domu. Ciągle patrzyłem na zegarek, odliczając czas do eksplozji. Gdy dwie minuty upłynęło, wydałem z siebie odgłos zachwytu i przybiłem piątkę ze Spencerem, który podłożył ją na terenie posiadłości Sędziego.
- Jak na ciebie, Justin, na razie to słabe, powiem ci.
- Stary, dopiero się rozkręcam, myślisz, że nie mam w planach tego, by ten dupek błagał mnie o litość. – prychnąłem. – Jakbyś mnie nie znał.

Kelsey’s POV:
   Dochodziła piąta rano, a ja ciągle siedziałam skulona na łóżku, przytulając swoje nogi do klatki piersiowej. Miałam tak cholernie wielką ochotę zadzwonić do Justina i powiedzieć mu co się stało, że myślałam, że się nie powstrzymam. Nie mogłam tego zrobić i dobrze o tym wiedziałam, Kate również o niczym nie mogła się dowiedzieć z moich ust. Choć byłam pewna, że to rozniesie się bardzo szybko, wybuch był głośny, zresztą przyjechała straż i technicy, którzy powiedzieli nam, że to była bomba.
    Byłam przerażona, a w dodatku słyszałam ciągłe wrzaski rodziców, którzy się kłócili. Mama wreszcie stała się świadoma tego, co tu się działo. Ktoś chciał zabić mojego ojca i byłam pewna, że to są tylko ostrzeżenia, że to cisza prze burzą.
    Ukryłam głowę pod poduszką, tym samym ocierając mokre od łez policzki i za wszelką cenę próbowałam zasnąć, co w ogóle mi nie wyszło.
- Kels? – usłyszałam, że moje drzwi się otworzyły.
- Z nikim nie mam ochoty rozmawiać.
    Usłyszałam ciche westchnienie, sugerujące, że moja mama była naprawdę w kropce, była przerażona, a ja byłam jedyną osobą, która mogła jej w tym momencie pomóc. Poczułam, jak ktoś siada na moim łóżku.
- Chciałam ci tylko powiedzieć, że wyjeżdżam do twojej babci w Stratford. - od jej mamy, dzieliło nas ponad dwie godziny drogi. – Czy.. Jedziesz ze mną?
    Miała bardzo niepewny i chwiejny głos. Wyprostowałam się, patrząc na nią dopiero teraz. Miała zapuchnięte oczy i czerwoną prawie całą twarz. Pociągnęła nosem.
- Nie, mamo nie mogę. Mam tu szkołę, przyjaciół..
- Tylko na kilka dni. Tydzień, maksymalnie dwa. Muszę stąd wyjechać, nie mogę, czuję, że powinnam odetchnąć.. – pokręciła głową, następnie utkwiła swój wzrok w podłodze.
    Dopiero teraz zobaczyłam, jak bardzo jest słaba. Jak nie mogła sobie poradzić z tym, co na nas czekało i przez co będziemy musieli przejść razem.
- Nie powinnaś wyjeżdżać, mamo. – szepnęłam. – Tata potrzebuje wsparcia, które tylko ty możesz mu dać. A ty nie uciekniesz od tego. To nie minie tak szybko, jakbyś chciała, wiem, że ci ciężko, ale przemyśl to jeszcze. – wyciągnęłam ramię, by ją objąć. – No chodź tu do mnie..
     Przyciągnęłam ją, zamykając w uścisku. Poczułam jej szloch na swojej piersi. Próbowała go powstrzymać, ale po prostu nie dała rady. Rozkleiła się, jak mała dziewczynka, którą trzeba było kołysać, by ukoić jej nerwy.
- Bardzo cię kocham, córeczko.
- Też cię kocham, mamo. Razem przez to przejdziemy, hm? – uśmiechnęłam się do niej, gdy odsunęła się ode mnie.
    Również się uśmiechnęła, ale wiedziałam, że to nie był ten uśmiech co zwykle. Wymusiła go, by mnie uspokoić, czym zrobiła jeszcze większą krzywdę, zaczęłam się o nią bać.

    Dochodziła godzina 17:00 w niedzielę. Nieco uspokoiłam się po nocnych zajściach i postanowiłam spotkać z Kate w miejscowej kawiarni ze sztuczną plażą. Serwowali tu najlepsze kawy i ogółem napoje w mieście. Lubiłyśmy tu przychodzić i rozkoszować się tą scenerią. Bar był zbudowany z cienkiego drewna, wokoło były palmy, a tylnym wyjściem wychodziło się na piasek, gdzie mieściły się małe stoliki z krzesłami i leżaki, stojące na słońcu, by można się było na nich spokojnie opalać.
    Usiadłam przy jednym ze stolików, czekając na Kate. Zawsze się spóźniała, do czego już się przyzwyczaiłam. W końcu zauważyłam burzę blond fal, zmierzającą ku mnie.
- Witam. – powiedziała, całując mnie w policzek. – Jak ci minął weekend, moja droga? Po tym, jak Justin zabrał cię siłą ze szkoły, nie odezwałaś się ani słowem. – usiadła naprzeciwko mnie, stukając długimi paznokciami o stolik.
    Przełknęłam ślinę, nie wiedząc co jej powiedzieć. Nie miałam ochoty opowiadać jej o moim spotkaniach z Justinem, zupełnie nie wiedziałam dlaczego. Może bałam się tego, że moja jedyna przyjaciółka, nie zaakceptuje tego, co robię? Zdanie Kate było dla mnie naprawdę bardzo ważne i zawsze brałam je pod uwagę.
- Pojeździliśmy chwilę i odstawił mnie na miejsce. Nic wielkiego. Trochę się pokłóciliśmy, ale uh.. Już jest dobrze.
- Podwiózł cię pod dom?! – wyprostowała się na krześle. – Czyli powiedziałaś mu, że to twój ojciec wsadził go z kratki?
    Zacisnęłam wargi, wpychając je do środka moich ust. Ta prawda cholernie bolała. Tak bardzo, że w jednej chwili, poczułam się źle z tym, że go okłamuję.
- Nie, nie pod mój dom, tylko pod twój. Powiedziałam mu, że dowie się gdzie mieszkam, gdy przyjdzie na to czas. – uniosłam dłoń, wołając kelnera.
- Wiesz, jakie bagno z tego wyjdzie, Kelsey, prawda? – odparła, spuszczając bezradnie głowę w dół.
- Nie mam innego wyjścia, jak na razie. Nie chcę, żeby mnie zostawił gdy pozna prawdę. – ściszyłam głos, ponieważ kelner już do nas podszedł. – Dla mnie białe cappuccino.
- Dla mnie dwa razy zimny sok jabłkowy.
- Oczywiście. – odszedł.
- Dwa?
- Tak, Travis będzie. – oparła się o siedzenie.
- Dlaczego go tu zaprosiłaś?! – syknęłam, krzycząc szeptem. – Przecież wiesz, co stało się ostatnio!
- Wielkie mi halo. Przecież się przyjaźnimy, mamy prawo do spędzania razem czasu, czyż nie? – spytała.
- Mogłaś spytać mnie o zdanie, ale tego nie zrobiłaś, bo wiedziałaś, że…
- O Travis! – podniosła głos, patrząc za mnie.
    Ukryłam twarz w dłoniach, jęcząc cicho, i oparłam łokcie o stolik.
- Możesz mi wyjaśnić, co to znaczy? – rzucił przede mnie coś.
   Odjęłam dłoń od twarzy, widząc przed Travisa, który miał zabandażowaną prawą dłoń, po wczorajszym zajściu oraz gazetę, której nikt nigdy nie czytał. Była to głupia miejscówka. Ujęłam ją w dłonie i spojrzałam na pierwszą stronę, a dokładniej na fotografię, na której widoczny był mój dom, zastęp straży i policji.
- Boże.. – szepnęłam, czytając nagłówek „Chcą śmierci Sędziego”.
- Kelsey.. Dlaczego nic mi nie powiedziałaś?
- Bo cały czas pleciesz o Justinie, Kate! Nic innego ostatnio cie nie interesuje!
- Justin. – prychnął Travis. – To wszystko jego wina. Zmieniłaś się odkąd zaczęłaś się z nim zadawać, Kelsey i ja teraz nie żartuję.
- Co ty w ogóle mówisz? – odchyliłam głowę w tył, mrużąc oczy z zaskoczenia. – To był wybuch gazu, a media chcą zrobić z tego sensację, tworząc własną historię, bo to dom mojego ojca. Nie widzicie tego?! – uniosłam w górę gazetę, którą przyniósł Nelson.
- Skoro tak twierdzisz, to twoja sprawa, twój pieprzony dom i twoje bezpieczeństwo, ja mówię teraz o tym, co dzieje się z tobą, K!
    Pokręciłam głową, patrząc w bok, na okno z którego rozprzestrzeniał się widok na ulicę. Prychnęłam cichym śmiechem, ponieważ zupełnie nie rozumiałam jego stwierdzenia. Co było ze mną nie tak? Nie widziałam żadnej zmiany w swoim zachowaniu.
- Co się ze mną dzieję? – spytałam.
- Zmieniłaś się. Jeszcze niedawno nigdy nie prowadzałabyś się z kimś takim jak ten pieprzony dupek!
- Przestań, po prostu jesteś zazdrosny, Travis! – wstałam, na słowa, które wypowiedział. Moje serce przyśpieszyło.
- Zazdrosny? – powtórzył, przyjmując kpiącą ze mnie i z moich słów minę. – Po prostu martwię się o ciebie, bo mi – podkreślił to słowo, sugerując, że tylko jemu – mi na tobie zależy, a ty do cholery nie potrafisz tego docenić! Ten kryminalista zawrócił ci w głowie! Obudzisz się, gdy będzie już za późno. – uderzył pięścią w blat.
   Podparłam się dłońmi o stolik, przenosząc swój zdziwiony wzrok z Nelsona na moją przyjaciółkę. Czułam, jak ludzie w okolicy się na nas patrzą.
- Uważasz, tak jak on?
- Kels..
- Wystarczy. – spojrzałam w szybę, gdzie ujrzałam chyba anioła. – Wynoszę się stąd, nie mam ochoty w ogóle z wami rozmawiać!
   Porywając swoją małą torebkę, zawieszoną na oparciu krzesła, skierowałam się do wyjścia, wierzchem dłoni ocierając kąciki oczu, który były już mokre od łez.
- Kelsey! – usłyszałam.
- Daj mi spokój! – chciałam zatrzymać go w środku, wiedząc, jak to się skończy.
    Pchnęłam drzwi i znalazłam się na chodniku, gdzie od razu poczułam papierosowy dym, odkręcając głowę w lewo. Nabrałam gwałtownie dość płytkiego oddechu, chcąc uspokoić się w środku. Ale cała drżałam i on to widział. Objął mnie wzrokiem i wyrzucił papierosa, który wcale się jeszcze nie kończył. Podszedł do mnie, szybciej niż przypuszczałam i położył dłoń na moim policzku, kciukiem przejeżdżając pod dolną powieką.
- Płakałaś?
- Nie, ja tylko..
- No oczywiście. – usłyszałam śmiech, który zmroził mi krew w żyłach. – Kogóż innego mogłem się spodziewać. – zamknął dość głośno drzwi od kawiarni.
    Poczułam, jak jego ciało się spina, bo wciąż trzymał dłoń na moim policzku. Zjechał nią na mój kark uspokajając mnie. Uniosłam głowę nieco w górę, by odnaleźć jego wzrok. Poczułam jego usta na swoim czole.
- Kelsey, idź do mojego samochodu.
- Ona nigdzie nie będzie z tobą chodziła! – wrzasnął.
   Jęknęłam w jego ramie, chcąc, by było już po wszystkim. Travis, nie miał do mnie żadnych praw, a zachowywał się jak mój chłopak. Bolało mnie, że znów wpadnie w ręce Justina i po tym wywnioskuje, że się zmieniłam, a ja nadal byłam tą samą Kelsey.
- Nie, zostaję tutaj, Justin. Nie pozwolę, by coś się znowu stało. Nie.. – pokręciłam głową.
- Posłuchaj, Nelson. – zdziwiłam się, że znał jego nazwisko, bo nigdy mu go nie podawałam. – Wiem o tobie więcej niż ci się zdaje i doskonale też wiem, że jesteś jebanym gówniarzem, który nic nie wie o życiu.
- A ty wiesz? Prawie 3 lata siedziałeś w pudle za morderstwo! Widzisz, Kelsey z kim się prowadzasz? – wyrzucił dłonie w powietrze z wyrzutami w głosie oraz kpiną.
- Zamknij pysk. – splunął Justin. – Nie twój zasrany interes z kim ona się zdaje, nie masz do niej żadnych praw, a zachowujesz się jak jej pierdolony ojciec!
    Gdy Justin wspomniał o moim ojcu, zamarłam. Naprawdę zapanował nade mną strach i spojrzałam w jego oczy, które wrzały z nienawiści. Chciałbym umieć go uspokoić, ale nie zapowiadało się, by chciał to zrobić. Travis zaśmiał się i zbliżył o kilka kroków, jak chciał bić się z Justinem, byłam pewna, że postradał zmysły.
- Kelsey. – zaczął. – Rusz tą głową i wróć ze mną do środka. Chcesz zniszczyć swoje życie zadawając się z kimś takim, jak on? – wskazał dłonią na Justina. – Nie mogę uwierzyć, że możesz być tak głupia, przecież nie taką Kelsey znam!
- Travis, nie wiem zupełnie co w ciebie wstąpiło. – zrobiłam krok w jego stronę. – Zachowujesz się, jakbyś miał zaraz wybuchnąć, przerażasz mnie.
- A ten pieprzony morderca cię nie przeraża?! – złapał mnie za nadgarstek, nim zdążyłam zareagować. – Wracasz ze mną natychmiast do środka.
- Nie. – powiedziałam stanowczo. – Natychmiast mnie puść! – podniosłam głos, widząc, że zaczyna ciągnąć mnie w kierunku wejścia.
- Co ty robisz?! Chce dla ciebie dobrze!
- To mnie do cholery puść! – krzyknęłam, uderzając go pięścią wielokrotnie w ramię.
    Po chwili Travis puścił mnie, a ja poczułam za sobą Justina. Czarne chmury. Objął mnie pogardliwym wzrokiem, szykując jakiś cięty komentarz. Rozmasowałam zaczerwienione miejsce, za które przed chwilą mnie ciągnął i wlepiłam w niego wzrok. Oddychał stanowczo za szybko i zaciskał pięści.
- Jak chcesz być jego dziwką, to sobie bądź, pieprz się. – usłyszałam, co zaparło mi dech w piersiach. Zostałam odepchnięta i skazana na oglądanie czegoś, na co wcale nie miałam ochoty.


Justin’s POV:
   Patrzyłem, jak ten idiota chce zaciągnąć Kelsey z powrotem do środka, choć wiedziałem, że ta mała się nie da. Miała dość silny charakterek, zresztą widziałem w jej oczach, że strasznie ją wkurwił. Stałem, przyglądając się tej scenie, gdy zaczęła okładać go pięściami. Puścił ją, a ja zbliżyłem się, chcąc ją już stamtąd zabrać. Wyglądała jakby chciała go pobić. Uśmiechnąłem się, będąc z niej zadowolony. W sumie w miarę się już uspokoiłem, dopóki nie usłyszałem tych słów.
- Jak chcesz być jego dziwką, to sobie bądź, pieprz się.
    Coś we mnie pękło i ręką odepchnąłem ją na bok, uderzając go pięścią od dołu w szczękę. Kompletnie nie przygotowany na to, że ten dupek zamierza mi oddać, poczułem cios na prawym policzku. Wywołało to we mnie tak ogromną złość, że niewiele myśląc o przestrogach Bruce, które nagle zahuczały mi w głowie, przyparłem go do szyby i uderzyłem kilkakrotnie w brzuch kolanem, obserwując jego twarz, jak próbuje dusić w sobie jęki bólu. Odepchnął mnie od siebie, gdy na chwilę przestałem i chciał wymierzyć mi znów cios, lecz schyliłem się podcinając mu nogi, a wcześniej dołożyłem mu z główki. Wylądował na ziemi, a ja zacząłem go kopać.
- Hej! Przestań, Justin, proszę, przestań! – Kelsey, złapała mnie za ramiona.
    Z kawiarni wybiegła blondynka, która kucnęła przy tym skurwysynie, odpychając moją nogę, która nonstop lądowała na jego brzuchu. Widziałem, jak stróżka krwi, wypływa mu z ust. Wiedziałem, że połamałem mu nie tylko jedno żebro.
- Ty popieprzony psychopato, przestań! – ta blondynka, zaczęła się na mnie wydzierać, na co się zaśmiałem.
    Schyliłem się, by go podnieść, za kołnierzyk jego koszuli. Postawiłem go na nogach, na których się chwiał.
- Ostrzegałem się. – wysyczałem mu prosto w twarz, ściskając dłonią jego szczękę. – Mam nadzieję, że to wystarczy jako przestroga, że masz się więcej nie zbliżać do Kelsey, zrozumiałeś? – warknąłem ze złością. – Pytam się czy kurwa zrozumiałeś?!
    Wyjąkał coś, więc puściłem go, a on powędrował w ramiona swojej pieprzonej przyjaciółki.
- Uznam to, za „tak”. – splunąłem.
- Kelsey, nie widzisz tego, co on robi?! – krzyknęła do niej.
- Mówiłam, żebyś go tu nie zapraszała! Mogłaś spytać mnie o zdanie, a teraz widzisz do czego to doprowadziło?! On w końcu musi zniknąć z mojego życia raz na zawsze. Przykro mi, Kate..
   W jej oczach znów pojawiły się łzy i nagle wyrwała w przód.
– Cóż, miło było was znów zobaczyć. – popatrzyłem również na tą dziewczynę, puszczając jej oczko. Obdarzyła mnie wrogim spojrzeniem. –Jesteś straszną suką, nie lubię takich. – dodałem, odwracając się w stronę brunetki, która była już dobre kilka metrów przede mną.
- Hej, Kelsey. – była wkurzona. – Gdzie idziesz? – po chwili dorównałem jej szybkiego kroku.
- Do twojego samochodu, nie widać? – odpaliła.
    Uśmiechnąłem się, gdy nie pytając mnie o zdanie usiadła na miejscu pasażera. W tych krótkich szortach, jej tyłek wyglądał nieziemsko, jasną bluzkę wkasała, włosy uczesała w luźnego koczka i wsadziła w nie okulary przeciwsłoneczne. Delikatny makijaż dodawał jej nieco powagi. Zasiadłem za kierownicę.
- Dokąd, panno Jones? – zażartowałem, przybierając ton głosu jak z jakiejś kreskówki.
- Jak najdalej stąd. – ucięła krótko, uchylając okno, wydychając powietrze. Na jej dekolcie pojawiły się maleńkie kropelki potu, które lśniły w słońcu.
    Rozpaliłem silnik i ruszyłem, od razu wiedząc gdzie chcę ją zabrać. Decyzję podjąłem spontanicznie. Nikt nigdy tam ze mną nie był, nigdy nie czułem potrzeby, by kogoś tam zabierać. Więc poczułem się naprawdę dziwnie, gdy jechałem w tamtym kierunku. Po kilku minutach, atmosfera nieco się rozluźniła, gdy Kelsey zaczęła przeglądać płyty, które miałem w swoim samochodzie. Na jej twarzy ciągle gościł grymas.
- Nie masz tu nic normalnego. – powiedziała, chowając wszystkie z powrotem do schowka. Opadła na fotel, opierając się, całymi plecami.
- Ani nikogo normalnego. – powiedziałem. Spojrzałem na nią ukradkiem, nadal trzymając głowę prosto. Dziewczyna uderzyła mnie w ramię, również się śmiejąc. Próbowałem ją jakoś rozluźnić. Ale do mojej głowy znów przywędrował Nelson. – Powiedz mi, czy ciebie łączy coś z tym gnojem?
- Łączyło mnie kilka miesięcy temu. – widziałem, że krępowała się odpowiedzi.
- Byłaś z nim?! – niedowierzałem. – Słaby masz gust, Jones. – pokręciłem głową i przekręciłem ją, by na nią spojrzeć. Miała na wierzchu ramię, na którym zobaczyłem to ramiączko. – No prawie. – dłonią ująłem je, uniosłem i puściłem z powrotem, powodując oburzenie w jej spojrzeniu.
- Jesteś niemożliwy! – westchnęła. – Właściwie, gdzie ty mnie zabierasz? – spytała, gdy przekroczyliśmy tabliczkę, z przekreśloną nazwą naszego miasta.
- Musisz być taka ciekawska zawsze? – rozluźniłem swoje ramiona.
- Wybacz, że chcę wiedzieć, gdzie chcesz mnie wywieźć. Kto wie, czy mnie tam nie zostawisz?
- Gdybym chciał to zrobić, dobrze wiesz, że nikt by mnie przed tym nie powstrzymał, hm? – skręciłem w lewo, mijając sznur samochodów. – Nie musisz cały czas się do mnie dopierdalać, serio, bez tego dam sobie radę. – pokiwałem głową.
- Dobra, nic już nie mówię, wybacz, niezmiernie mi przykro. – wyolbrzymiała. Postanowiłem to olać, żeby się z nią nie kłócić. Po prostu mi się nie chciało.
    Po kilkunastu minutach, skręciłem w polną drogę. Olewając pytania Kelsey, włączyłem długie światła, by lepiej oświetlić sobie okolicę. Musiałem zwolnić, bo droga tu była piaszczysta i miała liczne wyboje. Po dłuższej chwili dojechałem do otwartej przestrzeni, przejeżdżając przez wiecznie otwartą, wielką bramę, a moim oczom ukazał się duży, drewniany, dwupiętrowy dom. Wokoło niego było mnóstwo drzew i krzewów. Uwielbiałem to miejsce, a ostatnio byłem tu kilka miesięcy temu.
- To twój dom? – spytała, gdy znaleźliśmy się na zewnątrz auta.
- Tak. Należy do mnie, kiedyś mieszkał tu mój dziadek, ale zmarł kilka lat temu. – objąłem wzrokiem budynek, przypominając sobie, jak dokładnie wygląda. – Chodź.
     Złapałem ją za dłoń, zanim zdążyła powiedzieć, że jej przykro i poprowadziłem ją w przód. Zostawiliśmy za sobą samochód i kamienną, wąską ścieżką, przechodząc obok ścian budynku, Kelsey podziwiała całą scenerię, rośliny i naprawdę widziałem, że jej się tu podoba. Nie mogłem się doczekać, aż zobaczy miejsce, gdzie chce ją zabrać.
   Znaleźliśmy się już z tyłu, gdzie mieścił się naprawdę duży taras. Przeszliśmy przez drewnianą, wysoką furtkę i przedzieraliśmy się przez gałęzie drzew, które tak się rozrosły.
- Zabrałeś mnie do jakiegoś buszu, Boże Święty. – jęczała, gdy ciągnąłem ją za rękę.
- Zamknij się, Kelsey. – warknąłem, mając dość jej narzekania.
- Po prostu te gałęzie, a przynajmniej niektóre z nich mają kolce! –szliśmy zgięci w pół. – Aua! – syknęła i niemal wpadła na mnie. – Ja nie mogę, Just…
    Nie dokończyła, ponieważ wyszliśmy z drzew, a nasze stopy stąpały już po niskiej trawie, nie musieliśmy zginać naszych kręgosłupów, by przejść. Staliśmy wyprostowani, a przed nami rozciągało się dość spore jezioro. Jego tafla była nieco wzburzona, widziałem fale, ponieważ wiał wiatr. Nie były duże, miały wysokość może 30centymetrów.
- Tu jest przepięknie. – szepnęła, mijając mnie. – Boże, Justin..
- Idziesz ze mną? – wyciągnąłem rękę, by ją ujęła.
    Zrobiła to i z chęcią podejścia bliżej, ruszyliśmy w przód. Po krótkiej chwili, zdjęliśmy swoje trampki i bosymi stopami stanęliśmy na piasku, który był tam wysypany. Podwinąłem swoje spodnie, tak jak ona to zrobiła. Zbliżyła się do wody i zamoczyła w niej swoje stopy.
- Jest cholernie zimna. – syknęła. I odbiegła kilka kroków, znajdując się bliżej mnie. Obserwowałem, jak bawi się, jak dziecko, rozbawił i ucieszył mnie ten widok. – Nie zamoczysz nawet stopy?
   Obdarzyłem ją wyzywającym spojrzeniem i ściągnąłem swoją szarą koszulkę, rzucając obok w piasek. Widziałem, jak objęła wzrokiem moje ciało, nie mogąc odciągnąć od oczu od mojego umięśnionego torsu i kilku tatuaży widniejących na mojej klatce, ramieniach i plecach. Złapałem się za guzik u spodni, mrużąc powieki z wielkim, gwiazdorskim uśmiechem.
- Nie mówisz poważnie.. – stała z oczami wlepionymi w moje.
- Mówię absolutnie poważnie, Jones. – odparłem i rozsunąłem rozporek, następnie zsunąłem spodnie, stojąc w samych, czarnych bokserkach.
    Jej oczy poczynając od mojej twarzy, zjechały w dół, obserwując każdy centymetr mojego ciała. Podobało mi się to. Teraz wiedziałem, że się jej podobam, to znaczy tylko się utwierdziłem w tym przekonaniu.
- No co, shawty? – ruszyłem w jej stronę. – Nie wskoczysz ze mną?
- Nie ma mowy. – zrobiła krok w tył. – Justin, odsuń się ode mnie. – zaśmiała się histerycznie, widząc, że nonstop się zbliżam.
    Uniosłem kąciki ust, co znaczyło, że nie zamierzam odpuścić. Rzuciła się do ucieczki, na co westchnąłem. Doskonale wiedziała, że nie ma szans. Ruszyłem za nią, doganiając ją po krótkiej chwili. Złapałem ją za biodra, zatrzymując lekko.
- Puszczaj mnie, puszczaj! – krzyczała ze śmiechem.
    Przewiesiłem ją sobie przez ramię i spokojnym krokiem ruszyłem w kierunku wody. Klepnąłem ją w tyłek, dośc mocno, z jej ust wydobył się jęk zaskoczenia i oburzenia, który tak doskonale już znałem.
- Nienawidzę cię!
- Mów mi więcej, skarbie. – rzuciłem lekko.
    Gdy moje stopy zamoczyły się już w wodzie, zatrzymałem się na moment, decydując, że dam jej wybór.
- To jak? Zrzucasz ciuchy, czy mam cię wrzucić, tak jak jesteś? – wysapałem, będąc troszkę zmęczony, gonieniem jej a później noszeniem, choć była leciutka.
- Postaw mnie. – wydusiła.
     Wykonałem jej polecenie i postawiłem ją na ziemi, ale fale i tak zmoczyły jej łydki. Zdenerwowała się i przeszła na piasek, by się otrzepać. Wszedłem do wody, która sięgała mi już powyżej pasa i patrzyłem na Kelsey, która w ogóle nie miała zamiaru tu wchodzić. Stała z założonymi rękoma i patrzyła na mnie.
- Nie licz na mnie! – krzyknęła.
- Ale.. – zanurkowałem. – Ja niezbyt dobrze pływam, Kelsey..
- Nie wierzę ci! – słyszałem już wahanie w jej głosie. Zrobiłem kilka kroków w tył, czego nie widziała, woda sięgała mi już do klatki piersiowej.. – Justin! Wracaj!
   Nie wiedziała, że znam to jezioro, jak własną kieszeń. Znów zanurkowałem, tym razem na kilka sekund dłużej. Wynurzyłem się, udając, że z trudem łapię oddech. Byłem świetnym aktorem, bo dziewczyna zaczęła zrzucać z siebie ubrania.
- Justin! – krzyczała.
    Zanurkowałem po raz ostatni, nabierając tyle powietrza, żeby starczyło mi na jak najdłużej. Zamknąłem oczy i próbowałem wstrzymać oddech. Rozłożyłem dłonie i nogi, pozwalając wodzie mnie unosić, wyglądałem, jakbym się topił. Próbowałem się nie roześmiać. Po krótkiej chwili poczułem na sobie dotyk jej dłoni, które ciągnęły mnie w górę. Nie otwierałem oczu, gdy trzymała moją głowę przy swoim ramieniu, obejmując druga moje plecy.
- Justin, hej! – poklepała mnie po policzku. – Otwórz oczy, Jezu, Justin..
    Próbowała mnie „ocucić”. Dłonią jeździła po mojej twarzy i włosach, odgarniając mokre kosmyki z mojego czoła. Byłem dobry we wstrzymywaniu oddechu, bo jeszcze go nie nabrałem. Nagle poczułem, jak przystawiła swoje usta do moich. Wargami rozchyliła moje i delikatnie wdmuchnęła powietrze.
    Moje usta wykrzywiły się w uśmiechu. Dziewczyna poczuła to i chciała się ode mnie odsunąć, wiec okręciłem się, tak, że byłem już naprzeciwko niej, trzymając dłoń na jej karku. Przyciągnąłem ją do siebie. Staliśmy w wodzie, która ciągała nam do wysokości łokci, a fale oblewały nasze szyje. Nasze usta dzieliło zaledwie kilka milimetrów.
- Justin.. – szepnęła.
- Teraz ty mnie uratowałaś, widzisz.. – przejechałem dłonią od jej ramienia po samą jej dłoń, posyłając jej nieśmiały uśmiech. Zobaczyłem, że miała na sobie ten stanik, w którym wyglądała cholernie seksownie. Miała zgrabne, kobiece ramiona i smukłą szyję. Spojrzała w moje ciemne oczy, zapewne nie wiedząc, co powiedzieć.
    Zbliżyłem się, likwidując przestrzeń pomiędzy naszymi ustami. Złożyłem na jej wargach delikatny pocałunek, chcąc tylko poczuć ich dotyk. Kelsey nieśmiało położyła mi dłoń na jednej z moich łopatek, nieznacznie przyciskając mnie do siebie. Uśmiechnąłem się w jej usta. Dziewczyna rozchyliła mi wargi swoimi, dotykając mojego języka. Poczułem, jak zadrżała. Nasz pocałunek trwał dosłownie chwilę, co nie oznacza, że każde z nas nie zapamięta go na długo. Znów zadrżała, tym razem nie przeze mnie.
- Zimno, co? Chodźmy na brzeg. – chwyciłem ją za dłoń, a ona bez słowa ruszyła ze mną, kiwając tylko głową, przyznając mi rację.
    Puściła ją, gdy znaleźliśmy się już na piasku. Przeniosłem wzrok na jej chude nogi i zgrabny tyłek. Całokształt niezaprzeczalnie robił wrażenie. Przygryzłem wnętrze policzka. Usiedliśmy, cali mokrzy. Ściemniło się. Zdziwiłem się, że nie mówi nic o powrocie do domu, zawsze się tym tak martwiła. Nie twierdzę, że mi to przeszkadzało. Oparła głowę o moje ramię, odrzucając mokre włosy w tył, na plecy. Patrzyłem w przód, myśląc dlaczego tu siedzę i dlaczego z nią.
- Justin? – szepnęła.
- Huh? – ująłem dłonią garść piasku, którą przesypałem w inne miejsce.
- Opowiedz mi o swojej mamie, tacie. Masz rodzeństwo?
    Tym pytaniem, spowodowała, że zacisnąłem szczękę, chcąc zapaść się pod ziemię i wykrzyczeć, żeby wszyscy się ode mnie odczepili.


~*~
KOMENTUJCIE..

7 komentarzy:

  1. Ooo, jest nowy wygląd.
    Justin taki aktor hahaha
    Boże, ciekawe jak on siędowie o tym ,że jej ojciec jest tym człowiekiem, któremu podłożył bombę do domu haha
    Czekam na następny i weny życzę
    @luvbiebsandmint

    OdpowiedzUsuń
  2. heh, odwrotnie :) to na polecenie Justina została podłożona bomba pod dom ojca Kelsey :)

    OdpowiedzUsuń
  3. BOZE kiedy nn nie mogę się doczekać

    OdpowiedzUsuń
  4. W ostatnim czasie opuscilam sie w ff, ale już to nadrobilam. To opowiadanie jest świetne *-* Ogółem jak ja przezywalam to jak Justin pobił Trevisa. Czekam na nn <3

    OdpowiedzUsuń
  5. Przeczytałam to opowiadanie dzisiaj i bardzo.mi się podoba proszę pisz dalej rozdziały

    OdpowiedzUsuń