Kelsey’s POV:
Do domu wróciłam roztrzęsiona. Próbowałam uspokoić się, gdy
przekroczyłam próg drzwi, bo od Kate zwykle nie wracałam z wielkim uśmiechem na
twarzy, cała chodząc. Moja mama była sprytna, od razu zaczęłaby mnie wypytywać,
a ona doskonale potrafiła mnie złamać. Zrzuciłam na szybko swoje ciemne trampki
i udałam się do kuchni, by czegoś się napić.
- Kelsey, miałaś wrócić wcześniej. –
usłyszałam.
Odwróciłam się, widząc mamę w ciemnych dresach i krótkiej, niebieskiej
koszulce. Przeciągała się.
- Obudziłam cię? Przepraszam..
- Zdrzemnęłam się tylko. – podeszła
do blatu, by zaparzyć sobie kawy. – Czemu tak późno?
Uchyliłam lekko usta, wydychając powietrze. Poczułam dziwną chęć rozmowy
z nią, powiedzenia co czuję i jak postrzegam to, co dzieje się w domu. Po raz
pierwszy w życiu czułam coś takiego..
- Mamo, przestań tak ciągle mnie
kontrolować. Mam już 18lat, a wraz z tym wiekiem, przybyło mi troszkę praw, nie
sądzisz? – spojrzałam na nią, a na jej twarzy widniało wielkie zaskoczenie. –
Potrafię sama o siebie zadbać, będę podejmowała własne decyzje i wracała
później, niż dotychczas.
- Kelsey Jones.. – zaczęła.
- Nie, mamo. Teraz ty mnie
posłuchaj. – oparłam się dłonią o blat, przyjmując zdecydowaną postawę. – Przez
całe życie nie sprawiałam wam problemów, byłam dzieckiem wręcz idealnym,
posłusznym, mądrym, cichym. Przyszedł czas, by przerwać pępowinę.
Zrobiłam krok w przód, łapiąc szklankę soku pomarańczowego w dłoń. Byłam
dumna ze swoich słów, bo po raz pierwszy w sumie wyraziłam swoje zdanie, nie
bojąc się konsekwencji. Taka była prawda, stawałam się dorosłą kobietą, a nadal
traktowano mnie jak dziecko.
- Przemyśl to mamo, bo czas
malutkiej Kelsey się już skończył.
Powiedziałam bardzo cicho i skierowałam się na górę, po chwili zamykając
za sobą drzwi. Oparłam się plecami o nie i zsunęłam, kucając. Ukryłam twarz w
dłoniach, analizując co stało się podczas ostatnich kilkunastu minut. Kurczowo
trzymając w dłoniach papierową torebkę z moim nowym stanikiem w środku,
powędrowałam myślami do Justina, który pewnie jest już u siebie w domu. Byłam
ciekawa co robił i czy myślał o mnie, tak jak ja myślałam o nim.
Pocałował mnie. Justin Bieber pocałował właśnie mnie. Nie chodziło mi o
to, że jestem podekscytowana, bo był taki sławny, że wszyscy o nim mówili, że
był w najsłynniejszym gangu w okolicach miasta, a właściwie stanu. Zupełnie nie
o to chodziło. Czułam coś tak świetnego, że nie potrafiłam tego opisać. Na
wargach poczułam delikatne mrowienie, gdy przejechałam po nich kciukiem.
Uśmiechnęłam się, mając nadzieję, że nie zrobił tego dla zabawy. A z drugiej
strony, jaką miałam pewność, że nie chce się zabawić? Przecież to był człowiek
bez uczuć, który pałał nienawiścią do ludzi, nawet ich nie poznając. Dlaczego
ze mną miałoby być inaczej? Co ja mogłam dla niego znaczyć, kim byłam w jego
wielkim świecie?
Justin’s POV:
Kim ona była dla mnie w tym całym wielkim gównie? Po co ja to zrobiłem?
Zupełnie nie wiedziałem co mnie podkusiło, by ją pocałować, by ją tam zabrać,
by cokolwiek z nią mnie powiązało. Byłem doskonale świadomy, że wciągając ją do
mojego życia, ściągam niebezpieczeństwo na jej, które dopiero się zaczynało.
Ile ona dla mnie znaczyła? Nie wiedziałem. Po prostu czułem się przy
niej dobrze. Swoim towarzystwem, sprawiała, że odrywałem się na moment od tego
wszystkiego, w czym znajdowałem się już od dobrych kilku lat. Nigdy nie
potrzebowałem, by ktoś mnie od tego uwalniał, a teraz czułem się dobrze z tym,
że ktoś taki się znalazł.
Nie chciałem nic dla niej poświęcać. Chłopcy i interesy to było to, za
co byłem gotowy wskoczyć w ogień. Te dwie rzeczy były najważniejszymi, tym, co
trzymało mnie w ogóle przy życiu. Byliśmy gotowi za siebie zginąć i żaden z nas
nie wahałby się, czy przyjąć na siebie kulkę, która wymierzona była w tego
obok. Po prostu byśmy to zrobili, bo nie mieliśmy innych bliskich, dla których
mogliśmy żyć. Prawie. Bruce, zawsze był ostrożny, zawsze myślał o Alison, która
już przyzwyczaiła się, że każdego dnia, może stracić swojego chłopaka i nigdy,
już go nie usłyszeć. To było życie, które każdy z nas wybrał dobrowolnie.
Życie, które będzie towarzyszyło nam do końca.
Czekałem w samochodzie, który miał przyciemniane szyby. Stałem nieopodal
jego domu. Był spóźniony już dwie minuty, a ja spóźnialskich nienawidziłem, ale
akurat do niego nie mogłem czuć takiego uczucia. W końcu pojawił się, siadając
na miejscu pasażera, obok mnie. Dochodziła północ.
- Wreszcie. Ile można czekać? –
warknąłem.
- Wszystko załatwione. Bomba jest
już uaktywniona. Nie jest zbyt duża, ale narobi hałasu i na pewno pojawi się
ogień. Mamy dwie minuty na odjazd, panie Bieber. – powiedział z uśmiechem.
- Idealnie. – odparłem, zapalając
silnik.
Ruszyłem w przód, mając zamiar odwieźć Spencera do domu. Ciągle
patrzyłem na zegarek, odliczając czas do eksplozji. Gdy dwie minuty upłynęło,
wydałem z siebie odgłos zachwytu i przybiłem piątkę ze Spencerem, który
podłożył ją na terenie posiadłości Sędziego.
- Jak na ciebie, Justin, na razie to
słabe, powiem ci.
- Stary, dopiero się rozkręcam,
myślisz, że nie mam w planach tego, by ten dupek błagał mnie o litość. –
prychnąłem. – Jakbyś mnie nie znał.
Kelsey’s POV:
Dochodziła piąta rano, a ja ciągle siedziałam skulona na łóżku,
przytulając swoje nogi do klatki piersiowej. Miałam tak cholernie wielką ochotę
zadzwonić do Justina i powiedzieć mu co się stało, że myślałam, że się nie
powstrzymam. Nie mogłam tego zrobić i dobrze o tym wiedziałam, Kate również o
niczym nie mogła się dowiedzieć z moich ust. Choć byłam pewna, że to rozniesie
się bardzo szybko, wybuch był głośny, zresztą przyjechała straż i technicy,
którzy powiedzieli nam, że to była bomba.
Byłam przerażona, a w dodatku słyszałam ciągłe wrzaski rodziców, którzy
się kłócili. Mama wreszcie stała się świadoma tego, co tu się działo. Ktoś
chciał zabić mojego ojca i byłam pewna, że to są tylko ostrzeżenia, że to cisza
prze burzą.
Ukryłam głowę pod poduszką, tym samym ocierając mokre od łez policzki i
za wszelką cenę próbowałam zasnąć, co w ogóle mi nie wyszło.
- Kels? – usłyszałam, że moje drzwi
się otworzyły.
- Z nikim nie mam ochoty rozmawiać.
Usłyszałam ciche westchnienie, sugerujące, że moja mama była naprawdę w
kropce, była przerażona, a ja byłam jedyną osobą, która mogła jej w tym
momencie pomóc. Poczułam, jak ktoś siada na moim łóżku.
- Chciałam ci tylko powiedzieć, że
wyjeżdżam do twojej babci w Stratford. - od jej mamy, dzieliło nas ponad dwie
godziny drogi. – Czy.. Jedziesz ze mną?
Miała bardzo niepewny i chwiejny głos. Wyprostowałam się, patrząc na nią
dopiero teraz. Miała zapuchnięte oczy i czerwoną prawie całą twarz. Pociągnęła
nosem.
- Nie, mamo nie mogę. Mam tu szkołę,
przyjaciół..
- Tylko na kilka dni. Tydzień,
maksymalnie dwa. Muszę stąd wyjechać, nie mogę, czuję, że powinnam odetchnąć..
– pokręciła głową, następnie utkwiła swój wzrok w podłodze.
Dopiero teraz zobaczyłam, jak bardzo jest słaba. Jak nie mogła sobie
poradzić z tym, co na nas czekało i przez co będziemy musieli przejść razem.
- Nie powinnaś wyjeżdżać, mamo. –
szepnęłam. – Tata potrzebuje wsparcia, które tylko ty możesz mu dać. A ty nie
uciekniesz od tego. To nie minie tak szybko, jakbyś chciała, wiem, że ci ciężko,
ale przemyśl to jeszcze. – wyciągnęłam ramię, by ją objąć. – No chodź tu do
mnie..
Przyciągnęłam ją, zamykając w uścisku. Poczułam jej szloch na swojej
piersi. Próbowała go powstrzymać, ale po prostu nie dała rady. Rozkleiła się,
jak mała dziewczynka, którą trzeba było kołysać, by ukoić jej nerwy.
- Bardzo cię kocham, córeczko.
- Też cię kocham, mamo. Razem przez
to przejdziemy, hm? – uśmiechnęłam się do niej, gdy odsunęła się ode mnie.
Również się uśmiechnęła, ale wiedziałam, że to nie był ten uśmiech co
zwykle. Wymusiła go, by mnie uspokoić, czym zrobiła jeszcze większą krzywdę,
zaczęłam się o nią bać.
Dochodziła godzina 17:00 w niedzielę. Nieco uspokoiłam się po nocnych
zajściach i postanowiłam spotkać z Kate w miejscowej kawiarni ze sztuczną
plażą. Serwowali tu najlepsze kawy i ogółem napoje w mieście. Lubiłyśmy tu
przychodzić i rozkoszować się tą scenerią. Bar był zbudowany z cienkiego
drewna, wokoło były palmy, a tylnym wyjściem wychodziło się na piasek, gdzie
mieściły się małe stoliki z krzesłami i leżaki, stojące na słońcu, by można się
było na nich spokojnie opalać.
Usiadłam przy jednym ze stolików, czekając na Kate. Zawsze się
spóźniała, do czego już się przyzwyczaiłam. W końcu zauważyłam burzę blond fal,
zmierzającą ku mnie.
- Witam. – powiedziała, całując mnie
w policzek. – Jak ci minął weekend, moja droga? Po tym, jak Justin zabrał cię
siłą ze szkoły, nie odezwałaś się ani słowem. – usiadła naprzeciwko mnie,
stukając długimi paznokciami o stolik.
Przełknęłam ślinę, nie wiedząc co jej powiedzieć. Nie miałam ochoty
opowiadać jej o moim spotkaniach z Justinem, zupełnie nie wiedziałam dlaczego.
Może bałam się tego, że moja jedyna przyjaciółka, nie zaakceptuje tego, co
robię? Zdanie Kate było dla mnie naprawdę bardzo ważne i zawsze brałam je pod
uwagę.
- Pojeździliśmy chwilę i odstawił
mnie na miejsce. Nic wielkiego. Trochę się pokłóciliśmy, ale uh.. Już jest
dobrze.
- Podwiózł cię pod dom?! –
wyprostowała się na krześle. – Czyli powiedziałaś mu, że to twój ojciec wsadził
go z kratki?
Zacisnęłam wargi, wpychając je do środka moich ust. Ta prawda cholernie
bolała. Tak bardzo, że w jednej chwili, poczułam się źle z tym, że go okłamuję.
- Nie, nie pod mój dom, tylko pod
twój. Powiedziałam mu, że dowie się gdzie mieszkam, gdy przyjdzie na to czas. –
uniosłam dłoń, wołając kelnera.
- Wiesz, jakie bagno z tego wyjdzie,
Kelsey, prawda? – odparła, spuszczając bezradnie głowę w dół.
- Nie mam innego wyjścia, jak na
razie. Nie chcę, żeby mnie zostawił gdy pozna prawdę. – ściszyłam głos,
ponieważ kelner już do nas podszedł. – Dla mnie białe cappuccino.
- Dla mnie dwa razy zimny sok
jabłkowy.
- Oczywiście. – odszedł.
- Dwa?
- Tak, Travis będzie. – oparła się o
siedzenie.
- Dlaczego go tu zaprosiłaś?! –
syknęłam, krzycząc szeptem. – Przecież wiesz, co stało się ostatnio!
- Wielkie mi halo. Przecież się
przyjaźnimy, mamy prawo do spędzania razem czasu, czyż nie? – spytała.
- Mogłaś spytać mnie o zdanie, ale
tego nie zrobiłaś, bo wiedziałaś, że…
- O Travis! – podniosła głos,
patrząc za mnie.
Ukryłam twarz w dłoniach, jęcząc cicho, i oparłam łokcie o stolik.
- Możesz mi wyjaśnić, co to znaczy? –
rzucił przede mnie coś.
Odjęłam dłoń od twarzy, widząc przed Travisa, który miał zabandażowaną
prawą dłoń, po wczorajszym zajściu oraz gazetę, której nikt nigdy nie czytał.
Była to głupia miejscówka. Ujęłam ją w dłonie i spojrzałam na pierwszą stronę,
a dokładniej na fotografię, na której widoczny był mój dom, zastęp straży i
policji.
- Boże.. – szepnęłam, czytając
nagłówek „Chcą śmierci Sędziego”.
- Kelsey.. Dlaczego nic mi nie
powiedziałaś?
- Bo cały czas pleciesz o Justinie,
Kate! Nic innego ostatnio cie nie interesuje!
- Justin. – prychnął Travis. – To
wszystko jego wina. Zmieniłaś się odkąd zaczęłaś się z nim zadawać, Kelsey i ja
teraz nie żartuję.
- Co ty w ogóle mówisz? – odchyliłam
głowę w tył, mrużąc oczy z zaskoczenia. – To był wybuch gazu, a media chcą
zrobić z tego sensację, tworząc własną historię, bo to dom mojego ojca. Nie
widzicie tego?! – uniosłam w górę gazetę, którą przyniósł Nelson.
- Skoro tak twierdzisz, to twoja
sprawa, twój pieprzony dom i twoje bezpieczeństwo, ja mówię teraz o tym, co
dzieje się z tobą, K!
Pokręciłam głową, patrząc w bok, na okno z którego rozprzestrzeniał się
widok na ulicę. Prychnęłam cichym śmiechem, ponieważ zupełnie nie rozumiałam
jego stwierdzenia. Co było ze mną nie tak? Nie widziałam żadnej zmiany w swoim
zachowaniu.
- Co się ze mną dzieję? – spytałam.
- Zmieniłaś się. Jeszcze niedawno
nigdy nie prowadzałabyś się z kimś takim jak ten pieprzony dupek!
- Przestań, po prostu jesteś
zazdrosny, Travis! – wstałam, na słowa, które wypowiedział. Moje serce
przyśpieszyło.
- Zazdrosny? – powtórzył, przyjmując
kpiącą ze mnie i z moich słów minę. – Po prostu martwię się o ciebie, bo mi –
podkreślił to słowo, sugerując, że tylko jemu – mi na tobie zależy, a ty do
cholery nie potrafisz tego docenić! Ten kryminalista zawrócił ci w głowie!
Obudzisz się, gdy będzie już za późno. – uderzył pięścią w blat.
Podparłam się dłońmi o stolik, przenosząc swój zdziwiony wzrok z Nelsona
na moją przyjaciółkę. Czułam, jak ludzie w okolicy się na nas patrzą.
- Uważasz, tak jak on?
- Kels..
- Wystarczy. – spojrzałam w szybę,
gdzie ujrzałam chyba anioła. – Wynoszę się stąd, nie mam ochoty w ogóle z wami
rozmawiać!
Porywając swoją małą torebkę, zawieszoną na oparciu krzesła, skierowałam
się do wyjścia, wierzchem dłoni ocierając kąciki oczu, który były już mokre od
łez.
- Kelsey! – usłyszałam.
- Daj mi spokój! – chciałam
zatrzymać go w środku, wiedząc, jak to się skończy.
Pchnęłam drzwi i znalazłam się na chodniku, gdzie od razu poczułam
papierosowy dym, odkręcając głowę w lewo. Nabrałam gwałtownie dość płytkiego
oddechu, chcąc uspokoić się w środku. Ale cała drżałam i on to widział. Objął
mnie wzrokiem i wyrzucił papierosa, który wcale się jeszcze nie kończył.
Podszedł do mnie, szybciej niż przypuszczałam i położył dłoń na moim policzku,
kciukiem przejeżdżając pod dolną powieką.
- Płakałaś?
- Nie, ja tylko..
- No oczywiście. – usłyszałam
śmiech, który zmroził mi krew w żyłach. – Kogóż innego mogłem się spodziewać. –
zamknął dość głośno drzwi od kawiarni.
Poczułam, jak jego ciało się spina, bo wciąż trzymał dłoń na moim
policzku. Zjechał nią na mój kark uspokajając mnie. Uniosłam głowę nieco w
górę, by odnaleźć jego wzrok. Poczułam jego usta na swoim czole.
- Kelsey, idź do mojego samochodu.
- Ona nigdzie nie będzie z tobą
chodziła! – wrzasnął.
Jęknęłam w jego ramie, chcąc, by było już po wszystkim. Travis, nie miał
do mnie żadnych praw, a zachowywał się jak mój chłopak. Bolało mnie, że znów
wpadnie w ręce Justina i po tym wywnioskuje, że się zmieniłam, a ja nadal byłam
tą samą Kelsey.
- Nie, zostaję tutaj, Justin. Nie
pozwolę, by coś się znowu stało. Nie.. – pokręciłam głową.
- Posłuchaj, Nelson. – zdziwiłam
się, że znał jego nazwisko, bo nigdy mu go nie podawałam. – Wiem o tobie więcej
niż ci się zdaje i doskonale też wiem, że jesteś jebanym gówniarzem, który nic
nie wie o życiu.
- A ty wiesz? Prawie 3 lata
siedziałeś w pudle za morderstwo! Widzisz, Kelsey z kim się prowadzasz? –
wyrzucił dłonie w powietrze z wyrzutami w głosie oraz kpiną.
- Zamknij pysk. – splunął Justin. –
Nie twój zasrany interes z kim ona się zdaje, nie masz do niej żadnych praw, a
zachowujesz się jak jej pierdolony ojciec!
Gdy Justin wspomniał o moim ojcu, zamarłam. Naprawdę zapanował nade mną
strach i spojrzałam w jego oczy, które wrzały z nienawiści. Chciałbym umieć go
uspokoić, ale nie zapowiadało się, by chciał to zrobić. Travis zaśmiał się i
zbliżył o kilka kroków, jak chciał bić się z Justinem, byłam pewna, że
postradał zmysły.
- Kelsey. – zaczął. – Rusz tą głową
i wróć ze mną do środka. Chcesz zniszczyć swoje życie zadawając się z kimś
takim, jak on? – wskazał dłonią na Justina. – Nie mogę uwierzyć, że możesz być
tak głupia, przecież nie taką Kelsey znam!
- Travis, nie wiem zupełnie co w
ciebie wstąpiło. – zrobiłam krok w jego stronę. – Zachowujesz się, jakbyś miał
zaraz wybuchnąć, przerażasz mnie.
- A ten pieprzony morderca cię nie
przeraża?! – złapał mnie za nadgarstek, nim zdążyłam zareagować. – Wracasz ze
mną natychmiast do środka.
- Nie. – powiedziałam stanowczo. –
Natychmiast mnie puść! – podniosłam głos, widząc, że zaczyna ciągnąć mnie w
kierunku wejścia.
- Co ty robisz?! Chce dla ciebie
dobrze!
- To mnie do cholery puść! –
krzyknęłam, uderzając go pięścią wielokrotnie w ramię.
Po chwili Travis puścił mnie, a ja poczułam za sobą Justina. Czarne
chmury. Objął mnie pogardliwym wzrokiem, szykując jakiś cięty komentarz.
Rozmasowałam zaczerwienione miejsce, za które przed chwilą mnie ciągnął i
wlepiłam w niego wzrok. Oddychał stanowczo za szybko i zaciskał pięści.
- Jak chcesz być jego dziwką, to
sobie bądź, pieprz się. – usłyszałam, co zaparło mi dech w piersiach. Zostałam
odepchnięta i skazana na oglądanie czegoś, na co wcale nie miałam ochoty.
Justin’s POV:
Patrzyłem, jak ten idiota chce zaciągnąć Kelsey z powrotem do środka,
choć wiedziałem, że ta mała się nie da. Miała dość silny charakterek, zresztą
widziałem w jej oczach, że strasznie ją wkurwił. Stałem, przyglądając się tej
scenie, gdy zaczęła okładać go pięściami. Puścił ją, a ja zbliżyłem się, chcąc
ją już stamtąd zabrać. Wyglądała jakby chciała go pobić. Uśmiechnąłem się,
będąc z niej zadowolony. W sumie w miarę się już uspokoiłem, dopóki nie
usłyszałem tych słów.
-
Jak chcesz być jego dziwką, to sobie bądź, pieprz się.
Coś we mnie pękło i ręką odepchnąłem ją na bok, uderzając go pięścią od
dołu w szczękę. Kompletnie nie przygotowany na to, że ten dupek zamierza mi
oddać, poczułem cios na prawym policzku. Wywołało to we mnie tak ogromną złość,
że niewiele myśląc o przestrogach Bruce, które nagle zahuczały mi w głowie,
przyparłem go do szyby i uderzyłem kilkakrotnie w brzuch kolanem, obserwując
jego twarz, jak próbuje dusić w sobie jęki bólu. Odepchnął mnie od siebie, gdy
na chwilę przestałem i chciał wymierzyć mi znów cios, lecz schyliłem się
podcinając mu nogi, a wcześniej dołożyłem mu z główki. Wylądował na ziemi, a ja
zacząłem go kopać.
- Hej! Przestań, Justin, proszę,
przestań! – Kelsey, złapała mnie za ramiona.
Z kawiarni wybiegła blondynka, która kucnęła przy tym skurwysynie,
odpychając moją nogę, która nonstop lądowała na jego brzuchu. Widziałem, jak
stróżka krwi, wypływa mu z ust. Wiedziałem, że połamałem mu nie tylko jedno
żebro.
- Ty popieprzony psychopato,
przestań! – ta blondynka, zaczęła się na mnie wydzierać, na co się zaśmiałem.
Schyliłem się, by go podnieść, za kołnierzyk jego koszuli. Postawiłem go
na nogach, na których się chwiał.
- Ostrzegałem się. – wysyczałem mu
prosto w twarz, ściskając dłonią jego szczękę. – Mam nadzieję, że to wystarczy
jako przestroga, że masz się więcej nie zbliżać do Kelsey, zrozumiałeś? –
warknąłem ze złością. – Pytam się czy kurwa zrozumiałeś?!
Wyjąkał coś, więc puściłem go, a on powędrował w ramiona swojej
pieprzonej przyjaciółki.
- Uznam to, za „tak”. – splunąłem.
- Kelsey, nie widzisz tego, co on
robi?! – krzyknęła do niej.
- Mówiłam, żebyś go tu nie
zapraszała! Mogłaś spytać mnie o zdanie, a teraz widzisz do czego to
doprowadziło?! On w końcu musi zniknąć z mojego życia raz na zawsze. Przykro
mi, Kate..
W jej oczach znów pojawiły się łzy i nagle wyrwała w przód.
– Cóż, miło było was znów zobaczyć.
– popatrzyłem również na tą dziewczynę, puszczając jej oczko. Obdarzyła mnie
wrogim spojrzeniem. –Jesteś straszną suką, nie lubię takich. – dodałem,
odwracając się w stronę brunetki, która była już dobre kilka metrów przede mną.
- Hej, Kelsey. – była wkurzona. –
Gdzie idziesz? – po chwili dorównałem jej szybkiego kroku.
- Do twojego samochodu, nie widać? –
odpaliła.
Uśmiechnąłem się, gdy nie pytając mnie o zdanie usiadła na miejscu
pasażera. W tych krótkich szortach, jej tyłek wyglądał nieziemsko, jasną bluzkę
wkasała, włosy uczesała w luźnego koczka i wsadziła w nie okulary
przeciwsłoneczne. Delikatny makijaż dodawał jej nieco powagi. Zasiadłem za
kierownicę.
- Dokąd, panno Jones? –
zażartowałem, przybierając ton głosu jak z jakiejś kreskówki.
- Jak najdalej stąd. – ucięła
krótko, uchylając okno, wydychając powietrze. Na jej dekolcie pojawiły się maleńkie
kropelki potu, które lśniły w słońcu.
Rozpaliłem silnik i ruszyłem, od razu wiedząc gdzie chcę ją zabrać.
Decyzję podjąłem spontanicznie. Nikt nigdy tam ze mną nie był, nigdy nie czułem
potrzeby, by kogoś tam zabierać. Więc poczułem się naprawdę dziwnie, gdy
jechałem w tamtym kierunku. Po kilku minutach, atmosfera nieco się rozluźniła,
gdy Kelsey zaczęła przeglądać płyty, które miałem w swoim samochodzie. Na jej
twarzy ciągle gościł grymas.
- Nie masz tu nic normalnego. –
powiedziała, chowając wszystkie z powrotem do schowka. Opadła na fotel,
opierając się, całymi plecami.
- Ani nikogo normalnego. –
powiedziałem. Spojrzałem na nią ukradkiem, nadal trzymając głowę prosto.
Dziewczyna uderzyła mnie w ramię, również się śmiejąc. Próbowałem ją jakoś rozluźnić.
Ale do mojej głowy znów przywędrował Nelson. – Powiedz mi, czy ciebie łączy coś
z tym gnojem?
- Łączyło mnie kilka miesięcy temu.
– widziałem, że krępowała się odpowiedzi.
- Byłaś z nim?! – niedowierzałem. –
Słaby masz gust, Jones. – pokręciłem głową i przekręciłem ją, by na nią
spojrzeć. Miała na wierzchu ramię, na którym zobaczyłem to ramiączko. – No
prawie. – dłonią ująłem je, uniosłem i puściłem z powrotem, powodując oburzenie
w jej spojrzeniu.
- Jesteś niemożliwy! – westchnęła. –
Właściwie, gdzie ty mnie zabierasz? – spytała, gdy przekroczyliśmy tabliczkę, z
przekreśloną nazwą naszego miasta.
- Musisz być taka ciekawska zawsze?
– rozluźniłem swoje ramiona.
- Wybacz, że chcę wiedzieć, gdzie
chcesz mnie wywieźć. Kto wie, czy mnie tam nie zostawisz?
- Gdybym chciał to zrobić, dobrze
wiesz, że nikt by mnie przed tym nie powstrzymał, hm? – skręciłem w lewo,
mijając sznur samochodów. – Nie musisz cały czas się do mnie dopierdalać,
serio, bez tego dam sobie radę. – pokiwałem głową.
- Dobra, nic już nie mówię, wybacz,
niezmiernie mi przykro. – wyolbrzymiała. Postanowiłem to olać, żeby się z nią
nie kłócić. Po prostu mi się nie chciało.
Po kilkunastu minutach, skręciłem w polną drogę. Olewając pytania
Kelsey, włączyłem długie światła, by lepiej oświetlić sobie okolicę. Musiałem
zwolnić, bo droga tu była piaszczysta i miała liczne wyboje. Po dłuższej chwili
dojechałem do otwartej przestrzeni, przejeżdżając przez wiecznie otwartą,
wielką bramę, a moim oczom ukazał się duży, drewniany, dwupiętrowy dom. Wokoło
niego było mnóstwo drzew i krzewów. Uwielbiałem to miejsce, a ostatnio byłem tu
kilka miesięcy temu.
- To twój dom? – spytała, gdy
znaleźliśmy się na zewnątrz auta.
- Tak. Należy do mnie, kiedyś
mieszkał tu mój dziadek, ale zmarł kilka lat temu. – objąłem wzrokiem budynek,
przypominając sobie, jak dokładnie wygląda. – Chodź.
Złapałem ją za dłoń, zanim zdążyła powiedzieć, że jej przykro i
poprowadziłem ją w przód. Zostawiliśmy za sobą samochód i kamienną, wąską
ścieżką, przechodząc obok ścian budynku, Kelsey podziwiała całą scenerię,
rośliny i naprawdę widziałem, że jej się tu podoba. Nie mogłem się doczekać, aż
zobaczy miejsce, gdzie chce ją zabrać.
Znaleźliśmy się już z tyłu, gdzie mieścił się naprawdę duży taras.
Przeszliśmy przez drewnianą, wysoką furtkę i przedzieraliśmy się przez gałęzie
drzew, które tak się rozrosły.
- Zabrałeś mnie do jakiegoś buszu,
Boże Święty. – jęczała, gdy ciągnąłem ją za rękę.
- Zamknij się, Kelsey. – warknąłem,
mając dość jej narzekania.
- Po prostu te gałęzie, a
przynajmniej niektóre z nich mają kolce! –szliśmy zgięci w pół. – Aua! –
syknęła i niemal wpadła na mnie. – Ja nie mogę, Just…
Nie dokończyła, ponieważ wyszliśmy z drzew, a nasze stopy stąpały już po
niskiej trawie, nie musieliśmy zginać naszych kręgosłupów, by przejść. Staliśmy
wyprostowani, a przed nami rozciągało się dość spore jezioro. Jego tafla była
nieco wzburzona, widziałem fale, ponieważ wiał wiatr. Nie były duże, miały
wysokość może 30centymetrów.
- Tu jest przepięknie. – szepnęła,
mijając mnie. – Boże, Justin..
- Idziesz ze mną? – wyciągnąłem
rękę, by ją ujęła.
Zrobiła to i z chęcią podejścia bliżej, ruszyliśmy w przód. Po krótkiej
chwili, zdjęliśmy swoje trampki i bosymi stopami stanęliśmy na piasku, który
był tam wysypany. Podwinąłem swoje spodnie, tak jak ona to zrobiła. Zbliżyła
się do wody i zamoczyła w niej swoje stopy.
- Jest cholernie zimna. – syknęła. I
odbiegła kilka kroków, znajdując się bliżej mnie. Obserwowałem, jak bawi się,
jak dziecko, rozbawił i ucieszył mnie ten widok. – Nie zamoczysz nawet stopy?
Obdarzyłem ją wyzywającym spojrzeniem i ściągnąłem swoją szarą koszulkę,
rzucając obok w piasek. Widziałem, jak objęła wzrokiem moje ciało, nie mogąc
odciągnąć od oczu od mojego umięśnionego torsu i kilku tatuaży widniejących na
mojej klatce, ramieniach i plecach. Złapałem się za guzik u spodni, mrużąc
powieki z wielkim, gwiazdorskim uśmiechem.
- Nie mówisz poważnie.. – stała z
oczami wlepionymi w moje.
- Mówię absolutnie poważnie, Jones.
– odparłem i rozsunąłem rozporek, następnie zsunąłem spodnie, stojąc w samych,
czarnych bokserkach.
Jej oczy poczynając od mojej twarzy, zjechały w dół, obserwując każdy
centymetr mojego ciała. Podobało mi się to. Teraz wiedziałem, że się jej
podobam, to znaczy tylko się utwierdziłem w tym przekonaniu.
- No co, shawty? – ruszyłem w jej
stronę. – Nie wskoczysz ze mną?
- Nie ma mowy. – zrobiła krok w tył.
– Justin, odsuń się ode mnie. – zaśmiała się histerycznie, widząc, że nonstop
się zbliżam.
Uniosłem kąciki ust, co znaczyło, że nie zamierzam odpuścić. Rzuciła się
do ucieczki, na co westchnąłem. Doskonale wiedziała, że nie ma szans. Ruszyłem
za nią, doganiając ją po krótkiej chwili. Złapałem ją za biodra, zatrzymując
lekko.
- Puszczaj mnie, puszczaj! –
krzyczała ze śmiechem.
Przewiesiłem ją sobie przez ramię i spokojnym krokiem ruszyłem w
kierunku wody. Klepnąłem ją w tyłek, dośc mocno, z jej ust wydobył się jęk
zaskoczenia i oburzenia, który tak doskonale już znałem.
- Nienawidzę cię!
- Mów mi więcej, skarbie. – rzuciłem
lekko.
Gdy moje stopy zamoczyły się już w wodzie, zatrzymałem się na moment,
decydując, że dam jej wybór.
- To jak? Zrzucasz ciuchy, czy mam
cię wrzucić, tak jak jesteś? – wysapałem, będąc troszkę zmęczony, gonieniem jej
a później noszeniem, choć była leciutka.
- Postaw mnie. – wydusiła.
Wykonałem jej polecenie i postawiłem ją na ziemi, ale fale i tak
zmoczyły jej łydki. Zdenerwowała się i przeszła na piasek, by się otrzepać.
Wszedłem do wody, która sięgała mi już powyżej pasa i patrzyłem na Kelsey,
która w ogóle nie miała zamiaru tu wchodzić. Stała z założonymi rękoma i
patrzyła na mnie.
- Nie licz na mnie! – krzyknęła.
- Ale.. – zanurkowałem. – Ja niezbyt
dobrze pływam, Kelsey..
- Nie wierzę ci! – słyszałem już
wahanie w jej głosie. Zrobiłem kilka kroków w tył, czego nie widziała, woda
sięgała mi już do klatki piersiowej.. – Justin! Wracaj!
Nie wiedziała, że znam to jezioro, jak własną kieszeń. Znów
zanurkowałem, tym razem na kilka sekund dłużej. Wynurzyłem się, udając, że z
trudem łapię oddech. Byłem świetnym aktorem, bo dziewczyna zaczęła zrzucać z
siebie ubrania.
- Justin! – krzyczała.
Zanurkowałem po raz ostatni, nabierając tyle powietrza, żeby starczyło
mi na jak najdłużej. Zamknąłem oczy i próbowałem wstrzymać oddech. Rozłożyłem
dłonie i nogi, pozwalając wodzie mnie unosić, wyglądałem, jakbym się topił.
Próbowałem się nie roześmiać. Po krótkiej chwili poczułem na sobie dotyk jej
dłoni, które ciągnęły mnie w górę. Nie otwierałem oczu, gdy trzymała moją głowę
przy swoim ramieniu, obejmując druga moje plecy.
- Justin, hej! – poklepała mnie po
policzku. – Otwórz oczy, Jezu, Justin..
Próbowała mnie „ocucić”. Dłonią jeździła po mojej twarzy i włosach,
odgarniając mokre kosmyki z mojego czoła. Byłem dobry we wstrzymywaniu oddechu,
bo jeszcze go nie nabrałem. Nagle poczułem, jak przystawiła swoje usta do
moich. Wargami rozchyliła moje i delikatnie wdmuchnęła powietrze.
Moje usta wykrzywiły się w uśmiechu. Dziewczyna poczuła to i chciała się
ode mnie odsunąć, wiec okręciłem się, tak, że byłem już naprzeciwko niej,
trzymając dłoń na jej karku. Przyciągnąłem ją do siebie. Staliśmy w wodzie,
która ciągała nam do wysokości łokci, a fale oblewały nasze szyje. Nasze usta
dzieliło zaledwie kilka milimetrów.
- Justin.. – szepnęła.
- Teraz ty mnie uratowałaś,
widzisz.. – przejechałem dłonią od jej ramienia po samą jej dłoń, posyłając jej
nieśmiały uśmiech. Zobaczyłem, że miała na sobie ten stanik, w którym wyglądała
cholernie seksownie. Miała zgrabne, kobiece ramiona i smukłą szyję. Spojrzała w
moje ciemne oczy, zapewne nie wiedząc, co powiedzieć.
Zbliżyłem się, likwidując przestrzeń pomiędzy naszymi ustami. Złożyłem
na jej wargach delikatny pocałunek, chcąc tylko poczuć ich dotyk. Kelsey
nieśmiało położyła mi dłoń na jednej z moich łopatek, nieznacznie przyciskając
mnie do siebie. Uśmiechnąłem się w jej usta. Dziewczyna rozchyliła mi wargi
swoimi, dotykając mojego języka. Poczułem, jak zadrżała. Nasz pocałunek trwał
dosłownie chwilę, co nie oznacza, że każde z nas nie zapamięta go na długo.
Znów zadrżała, tym razem nie przeze mnie.
- Zimno, co? Chodźmy na brzeg. –
chwyciłem ją za dłoń, a ona bez słowa ruszyła ze mną, kiwając tylko głową,
przyznając mi rację.
Puściła ją, gdy znaleźliśmy się już na piasku. Przeniosłem wzrok na jej
chude nogi i zgrabny tyłek. Całokształt niezaprzeczalnie robił wrażenie.
Przygryzłem wnętrze policzka. Usiedliśmy, cali mokrzy. Ściemniło się. Zdziwiłem
się, że nie mówi nic o powrocie do domu, zawsze się tym tak martwiła. Nie
twierdzę, że mi to przeszkadzało. Oparła głowę o moje ramię, odrzucając mokre
włosy w tył, na plecy. Patrzyłem w przód, myśląc dlaczego tu siedzę i dlaczego
z nią.
- Justin? – szepnęła.
- Huh? – ująłem dłonią garść piasku,
którą przesypałem w inne miejsce.
- Opowiedz mi o swojej mamie, tacie.
Masz rodzeństwo?
Tym pytaniem, spowodowała, że zacisnąłem szczękę, chcąc zapaść się pod
ziemię i wykrzyczeć, żeby wszyscy się ode mnie odczepili.
~*~
KOMENTUJCIE..
Super ! Czekam na next ! :)
OdpowiedzUsuńOoo, jest nowy wygląd.
OdpowiedzUsuńJustin taki aktor hahaha
Boże, ciekawe jak on siędowie o tym ,że jej ojciec jest tym człowiekiem, któremu podłożył bombę do domu haha
Czekam na następny i weny życzę
@luvbiebsandmint
heh, odwrotnie :) to na polecenie Justina została podłożona bomba pod dom ojca Kelsey :)
OdpowiedzUsuńBOZE kiedy nn nie mogę się doczekać
OdpowiedzUsuńW ostatnim czasie opuscilam sie w ff, ale już to nadrobilam. To opowiadanie jest świetne *-* Ogółem jak ja przezywalam to jak Justin pobił Trevisa. Czekam na nn <3
OdpowiedzUsuńcudowny jak zwykle! <3
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam to opowiadanie dzisiaj i bardzo.mi się podoba proszę pisz dalej rozdziały
OdpowiedzUsuń