8.11.2014

[5] Something unique.


Justin’s POV:
     Podniosłem się dziś z łóżka w miarę wcześnie. Poszedłem pod prysznic, który pozwolił mi się do końca obudzić i zapaliłem papierosa, który spowodował, że zrobiło mi się nie dobrze. Palić na pusty żołądek, to wcale nie był dobry pomysł. Zbiegłem ze schodów, chcąc jak najszybciej zrobić sobie jakiekolwiek śniadanie. Stanęło na kanapkach z czekoladą, uwielbiałem je. Mógłbym codziennie się nimi zajadać, bez kitu, były nieziemskie. Tak samo jak kakao. Ogólnie czekolada i wszystko co było z nią związane zawsze były mile przyjmowane przez mój żołądek.
     Usiadłem wygodnie w fotelu i wyciągnąłem nogi na stolik przede mną. Wszyscy chyba jeszcze spali, albo pojechali gdzieś. Nie miałem pojęcia, a jednocześnie niezbyt mnie to interesowało. Bywały i takie dni, że mieliśmy się serdecznie dosyć. Właśnie ostatnio tak miałem. Miałem serdecznie dosyć Bruce. Nie mogłem nawet na niego patrzeć chwilami. Wkurwiał mnie prawie każdą czynnością, jaką wykonywał. Ale wiedziałem, że muszę się ogarnąć, że tak nie da się pracować, że coś się zjebie, a interesy były najważniejsze. Pochłonąłem zawartość talerza i wstawiłem go do zmywarki. Nagle drzwi otworzyły się i do domu wpadł Spencer.
- Ty się już kurwa czujesz, jak u siebie. – zauważyłem.
- Nie chciałem was budzić.
- A tak otworzyłeś te drzwi, że prawie z zawiasów wyleciały. – powiedziałem, przechylając szklankę herbaty.
- Nie czepiaj się tak, właściwie przyszedłem do ciebie.
- Huh, zaczyna robić się ciekawie.
     Przeszedłem do salonu, poprawiając szare dresy. Pokazałem mu gestem dłoni, by zajął jakieś miejsce, grzecznie mnie posłuchał. Usiadł, rozpalając papierosa i przystawił sobie popielniczkę w swoją stronę.
- Jak sprawy z Sędzią?
     Zaśmiałem się pod nosem, wygodnie rozkładając się na fotelu, opierając ręce na oparciach. Stopy, oparłem jak wcześniej o etażerkę. Spencer, był wtajemniczony w mój plan.
- Patric wykonał moje polecenie, więc wszystko się zaczęło. Nie zamierzam się śpieszyć. – powiedziałem, bawiąc się palcami u prawej dłoni.
- Uwzględniasz mnie jeszcze w tym?
- Jasne. Chłopcy o niczym nie wiedzą. Nie chce mi się kłócić z Bruce, ostatnio i tak nonstop to robimy. To staje się pojebane powoli. – zmierzwiłem swoje włosy, ciągnąc za ich końce.
- Wiesz, że jestem do twojej dyspozycji, w razie czego, Bieber?
- Jasne, wiem. Gdy będę czegoś potrzebował, dam ci znać.
     Spencer wstał, rozprostowując powoli swój kręgosłup, wypychając swój brzuch w przód. Wydawało mi się, że ostatnio troszkę mu się przytyło, ale nie od ćwiczeń, tylko od tych chińskich świństw. Nie mógł się tak zapuszczać. Dobrze wiedział, na czym polega całe to gówno.
- Przestań tyle w siebie pakować. – pocisnąłem mu. Wszyscy wiedzieli, że bywam do przesady szczery, to było normalne już.
- Zajmij się kurwa sobą.
- Stary, mówię to z czystej troski. Gdy przestaniesz być sprawny, pożegnamy się, niestety. – poklepałem go po ramieniu.
- Właściwie – zaczął – co ty chcesz zrobić sędziemu?
     Obdarzył mnie zaciekawionym spojrzeniem i wyczekiwał odpowiedzi. Zawsze byłem zdecydowany, wszystko miałem zaplanowane wcześniej, a teraz? Był to chyba jeden z pierwszych przypadków, gdzie działałem spontanicznie. Zwłaszcza ten przypadek, powinien obchodzić mnie szczególnie, prawda?
- Chcę sprawić, by cierpiał, jak mu to obiecałem.


Kelsey’s POV:
      Zajęcia w szkole ciągnęły się w nieskończoność. Zwłaszcza, że szczególnie dziś, z niecierpliwością czekałam aż wyjdę z tego budynku. Siedząc na stołówce, obok Kate, ukradkiem spojrzałam na plecak, w którym były ciuchy Justina. Na samą myśl, uśmiech pojawił się na mojej twarzy i straciłam siłę w dłoniach.
- Co się z tobą dzieje, Kelsey? Cały dzień jakbyś bujała w obłokach. – potrząsnęła mną Kate.
      Przeniosłam na nią swój wzrok, który był rozproszony. Nie wiedziałam czy patrzę dokładnie w jej oczy.
- Mówiłam ci o co chodzi po prostu denerwuję się przed..
- Przed w sumie pierwszą oficjalną randką, tak, pamiętam to uczucie.. – Kate popatrzyła w przestrzeń, pewnie przywołując wspomnienia ze swojej pierwszej randki w życiu.
- To wcale nie jest randka, K. Mam mu oddać ubrania.
- Komu masz oddać ubrania, Kels?
      Usłyszałam znajomy głos zza siebie. Ujrzałam Travisa, który właśnie siadał obok mnie. Był chyba jedynym chłopakiem, który się o mnie troszczył. W końcu byliśmy ze sobą kiedyś przez jakiś czas. Choć wydaje mi się, że niewiele zmieniło się z jego strony. Czasami zachowywał się, jakby był za mnie odpowiedzialny nadal. Uh.
- Nie ważne. – ucięłam krótko. – Jak mija dzień?
- Bardzo dobrze, co dziwne zaliczyłem egzamin z biologii, na który nie umiałem kompletnie nic. – uśmiechnął się, nadgryzając swoją trzypiętrową kanapkę, zawsze takie miał. – A wy, jak tam?
- Jeszcze angielski. – jęknęła Kate, która chciała wyjść stąd tak samo szybko jak i ja.  
      Nagle rozległ się dźwięk dzwonka, który sygnalizował uczniom, że czas zebrać się już w klasie. Zarzuciłam plecak na jedno ramię.
- Świetnie, dopiero co zdążyłem zacząć. – zawinął swoje drugie śniadanie w złotko i ukrył w najmniejszej kieszeni plecaka. – Widzimy się za godzinę. – machnął, chyba tylko do mnie.
- Ten chłopak nigdy się w tobie nie odkocha, Jones. – skomentowała.
      Przewróciłam oczami i obie udałyśmy się korytarzem na pierwsze piętro. Z lekcji nie wyniosłam nic, kompletnie. Siedziałam, obserwując wskazówki zegara, co jeszcze wydłużało mi czas, to zauważyłam pod koniec.
- To macie zrobić w domu. – pani McCourtney rozdała wszystkim kilka spiętych ze sobą kartek, jako prace domową. Wydęłam usta w bezradności i włożyłam je w książkę, która następnie wylądowała w plecaku.
     Po minucie wszyscy wypadli z klasy, wiedząc, że właśnie zaczęliśmy weekend. Razem z Kate, zmierzyłyśmy w stronę szafek, by zostawić niepotrzebne książki i wziąć te, z których będziemy musiały skorzystać w domu.
- Pamiętaj, żeby się zabezpieczać, dziecino.
- Postradałaś zmysły? – warknęłam ze zdenerwowaniem. – Zaczynasz mnie denerwować tymi swoimi chorymi teoriami.
- Uspokój się, tylko żartuję. Ja po prostu, uh.. – westchnęła, zamykając swoją szafkę. – Chciałabym, żeby wszystko było okej. Znam cię bardzo dobrze, Kels i wiem, że ktoś taki jak Justin nie będzie..
- No dziewczyny, podwieźć was? – przerwał jej Travis.
- Po mnie przyjeżdża mama, jedziemy na zakupy. – klasnęła w dłonie, zmieniając nagle mimikę swojej twarzy na aż zbyt podekscytowaną.
- Dam sobie radę. – posłałam mu uśmiech, widząc, jak patrzy na mnie wyczekującym spojrzeniem.
- Nalegam. Dawno nie rozmawiałem z twoją mamą, nie oglądaliśmy razem filmu i uważam, że powinniśmy to zmienić. – podszedł do mnie i delikatnie ujął moją dłoń.
- Cóż za romantyczna scena.. – usłyszałam głos, dochodzący z pobliża.
     Odwróciłam się, widząc go ubranego w ciemne, dośc obcisłe spodnie z niskim krokiem, biały t-shirt a do tego czarne buty z długim, białym jęzorem i czarną czapką z daszkiem do tyłu. Nabrałam głębokiego oddechu. Stał jakieś 10 metrów za mną, opierając się o łuk, przy wejściu, a jednocześnie i wyjściu głównym.
- Ale myślę, że twoja pieprzona Julia, nie jest taka chętna, jakbyś pragnął, więc dobrze ci radzę, żebyś ją kurwa puścił. – przestał opierać się o marmurowy łuk i zrobił krok do przodu, wkładając dłonie do kieszeni.
     Zorientowałam się, że Travis nadal trzyma moją dłoń blisko siebie. Wyrwałam ją lekko, obdarzając go przepraszającym wzrokiem. Nie chciałam by cierpiał, ale może to był jedyny sposób, by w końcu dać mu do zrozumienia, że nie ma już na co liczyć.
- A kim ty przepraszam do cholery jesteś, by mi rozkazywać, hm? – podparł się pod boki. – Znajdujesz się w mojej szkole i nie wiem dlaczego w ogóle wpuszczono tu takiego kogoś, jak ty. – objął wzrokiem Justina.
     Zaśmiał się pod nosem, będąc już przy mnie. Poczułam jego obecność, nie musząc się nawet odwracać.
- Kelsey, powiedz temu frajerowi po co tu jestem, bo gdy ja to zrobię, będzie leżał na ziemi, błagając o litość. – patrzyli sobie w oczy, a ja rozpoznałam już ton jego głosu.
- Justin jest tu po mnie, Travis. Odpuść, uwierz mi. – zrobiłam krok w tył, dotykając torsu Justina plecami.
- Jasne, „odpuść”. – zacytował mnie i zaśmiał się, zbliżając do Justina. Był dobrze zbudowany, to prawda, ale o biciu nie miał pojęcia, a co najważniejsze, nie wiedział przed kim stoi. – Myślisz, że możesz mi mówić co mam robić i zachowywać się, jak lepszy ode mnie? Myślisz, że Kelsey..
    Zanim zdążył dokończyć swoja myśl, Justin przyłożył mu pięścią w twarz, tak, że Travis wylądował na drzwiach od mojej szafki, zamykając je. Miejsce natychmiast poczerwieniało. Chwycił go za rękę w nadgarstku.
- Myślę, że mogę ci mówić co masz robić – wykrzywił mu rękę w przeciwną stronę – myślę też, że jestem lepszy od ciebie – znów wykręcił jego rękę, a Travis, starając się ustać na prostych nogach, syknął z bólu. Nie wiedziałam co powinnam zrobić, patrząc na Kate ona miała ten sam problem. – I jestem wręcz pewien, że Kelsey woli wyjść teraz ze mną, niż patrzeć na twój zjebany ryj.
     Justin wzmocnił swoją dźwignię na rękę Travisa, tak, że słyszałam jak coś mu się tam przestawiło.
- Na miłość boską, złamiesz mu rękę! – Kate podeszła do nich, odciągając Travisa, który drugą ręką podtrzymywał tą, nad którą znęcał się Justin.
     Oddychał dość szybko, cofnął się do mnie. Widziałam jak jego ramiona unoszą się nieregularnie. Położyłam dłoń na jednym z nich, a on niemal natychmiast ją strząsnął.
- Na przyszłość, radzę myśleć, co mówisz gówniarzu, bo kolejnym razem, twoja zasrana przyjaciółka, będzie zbierać cię z podłogi. – syknął, łapiąc mnie z nadgarstek i ciągnąć w kierunku wyjścia.
- Justin, Justin! – próbowałam wydostać się z jego uścisku, całą drogę do samochodu, ale na darmo. – Puszczaj mnie do cholery!
     Justin jakby mnie nie słyszał. Drugą dłonią, złożoną w pięść uderzyłam go w biceps kilkakrotnie, by zwrócić na siebie uwagę. Niespodziewanie przycisnął mnie do drzwi swojego samochodu, a nasze twarze znalazły się w odległości zaledwie kilku centymetrów, tak, że prawie nasze nosy się stykały. Moja głowa znajdowała się pomiędzy jego dłońmi, które oparł o auto. Poczułam jego miętowy oddech w swoich nozdrzach.
- Nie rób scen przed własną szkołą, kochanie i przestań zachowywać się jak suka. – powiedział bardzo cicho, wręcz sycząc. Nasze nosy już się nie stykały, lecz co innego praktycznie tak. – Teraz grzecznie zapomnisz o tym, co stało się przed chwilą i spędzimy ze sobą bardzo miły czas, hm? – wyszeptał wprost w moje usta.
     Po chwilowym, nierównomiernym oddechu, odsunął się ode mnie i wskazał dłonią, bym zajęła należne mi miejsce. Bez słowa, ruszyłam, obchodząc samochód. Po chwili siedziałam już obok Justina, który z piskiem opon odjechał z parkingu. Czułam się nieco zdezorientowana.
- Gdzie mnie zabierasz? – zdecydowałam się normalnie z nim rozmawiać. Bo nie miałam najmniejszej ochoty się z nim kłócić.
- Zobaczysz. – odpowiedział bez emocji, nawet się na mnie nie patrząc.
- Hej, chciałeś, żeby zapomniała, więc sam tez to zrób. – wysunęłam się w przód, obserwując jego twarz.
- Podasz mi papierosa? Są w schowku.
     Otworzyłam schowek jednym przyciskiem, zauważając białą paczkę papierosów, wyjmując i podając mu jednego. Zapalił go, uchylając okno, by wypuszczać przez nie dym. Wysunęłam telefon z kieszeni jasnych spodni i napisałam mamie, że jadę do centrum z koleżankami, wyjaśniając to Justinowi, który niemal natychmiast się zdenerwował. Nie rozumiałam czemu we wszystkim musiał szukać problemu, najwidoczniej taki już był i chyba nic nie mogło go zmienić, skoro miał..
- Justin? Ile ty masz lat?
- A na ile wyglądam? – uniósł jeden kącik ust, patrząc na mnie spod przymrużonych powiek.
- Jakieś 19? – powiedziałam, zamykając jedno oko i marszcząc usta.
- Prawie, shawty. 20, dokładnie 29 października.
- Oh, czyli będę musiała dać ci jakiś prezent. To już za dwa miesiące. – podskoczyłam nieznacznie na siedzeniu.
- Skąd wiesz, czy wtedy będziemy ze sobą w ogóle rozmawiać?
     Jego pytanie wywołało we mnie coś dziwnego. Obawę, strach? Coś pomiędzy tym, bo w sumie zrobiło mi się bardzo smutno na myśl, że nie rozmawialibyśmy ze sobą. Niby od niedawna się znaliśmy, ale zdążył się już zakorzenić.. we mnie?
- Tak szybko chcesz się mnie pozbyć ze swojego życia?
- Tego nie powiedziałem. Ale uwierz mi, Kelsey. Sama będziesz chciała odejść.
      Pokręciłam głową bezradnie, przenosząc na niego wzrok. Zaciskał lekko szczękę. Byłam pewna, że chodzi mu o jego przeszłość, a w sumie to czym zajmuje się nadal. Nigdy nie zastanawiałam się, jak to mogłoby wpłynąć na mnie, bo nie miałam powodu by o tym myśleć.
- Wiesz.. – zaczęłam, bawiąc się dłońmi, które leżały na moich udach. – Nie jesteś taki zły, jak ci się wydaje, nie każdy uważa cię za chodzącego diabła.
- Kelsey. – powiedział stanowczo. – Nie masz pojęcia o czym mówisz. – zaśmiał się smutno.
     To chyba nie był dobry czas na prowadzenie takich rozmów. Po kilku ostatnich spotkaniach z Justinem i jego stosunku do napotkanych ludzi, można było dużo wnioskować. Nie wiem, czy to ze mną było coś nie tak, ale nie traktowałam tego, jako powód do tego, by przestać z nim rozmawiać, czy żeby skreślić go z listy swoich znajomych. Był człowiekiem, a ja każdemu daję szansę.
- Jesteś taka sama, jak inni. – syknął znienacka. – Uważasz tak samo, jak wszyscy. Zawsze będziesz gardzić tym co robię i nigdy, nigdy tego nie pojmiesz. – skręcił w prawo, w stronę centrum.
- Skoro jestem taka sama jak wszyscy, dlaczego wieziesz mnie w samochodzie? – usiadłam bokiem na siedzeniu, a przodem do niego, ignorując przepisy. – Skoro jestem taka sama jak Travis, dlaczego tracisz na mnie swój czas? Jeżeli myślisz, że nigdy cię nie zrozumiem, dlaczego zawracasz mi głowę?! – podniosłam głos, wyrzucając dłonie w powietrze.
     Justin przejechał językiem po swojej górnej wardze, zmieniając bieg. Zatrzymał się, ponieważ było czerwone światło. Przeniósł na mnie swój wzrok.
- Musisz być tak wkurwiająca i nachalna? – wysunął głowę nieco w przód, mrużąc powieki.
- To ty chciałeś mnie dziś gdzieś zabrać, przypominam ci, panie Bieber. – skrzyżowałam dłonie na piersiach.
- Lubię cię, Jones i więcej tego nie powtórzę, jasne?
      Rozszerzyłam oczy i uśmiechnęłam nieśmiało. Serce zabiło mi szybciej a dłonie zacisnęły na kolanach.
- Czy Justin Bieber właśnie przyznał się do jakiegoś uczucia?
- Co ty gadasz? – zdenerwował się.
- Lubisz mnie, lubisz mnie, lubisz mnie! – powtarzałam, pokazując na niego palcem.
- Przestań się wydurniać, bo zmienię zdanie. – pogroził mi, poprawiając swoją czapkę.
- Oho, już się boję, patrz jak drżę. – potrząsnęłam rękoma, podstawiając mu je pod niemal samą twarz.
      Justin gwałtownie skręcił, parkując przed jakimś budynkiem, a ja niemal spadłam z fotela.
- Nienawidzę cię. – mruknęłam, łapiąc się klamki, tym samym otwierając drzwi.
      Usłyszałam jego chichot, a po upływie sekundy ujrzałam jego twarz, wpatrującą się we mnie. Znajdowaliśmy się na jednej z ulic w centrum miasta, rzadko tu bywałam. Rozejrzałam się dookoła, nie orientując się, że stoję na środku ulicy. Nieoczekiwanie, poczułam, jak ktoś obejmuje mnie w pasie i przenosi kawałek dalej.
- Nie dość, że wkurwiająca, nachalna to jeszcze z wadą wzroku. – powiedział z wyrzutem. – Prawie potrącił cię samochód.
- A ty znowu mnie uratowałeś. – zbliżyłam się do niego, ukazując swoje zęby w nieśmiałym uśmiechu. – Dziękuję i obiecuję, że..
- Zdaje mi się, że jeszcze nie raz to usłyszę, Jones. – ruszył w przód. – Idziesz, czy będziesz tak stała i czekała na niewiadomo co?
     Dołączyłam do niego. Szliśmy ramię w ramię chodnikiem, mijając ludzi. Prawie każda dziewczyna zawieszała wzrok na moim towarzyszu, co zaczynało mnie już denerwować, ale faceci też nie pozostawali obojętni. Byłam pewna, że którykolwiek by się do mnie odezwał, zostałby zapoznany z pięścią Justina. Skarciłam się w duchu za tą myśl i odchrząknęłam cicho. Nawet nie zauważyłam, gdy Justin zatrzymał się przy jakichś drzwiach.
- Żartujesz sobie? – powiedziałam, patrząc na szyld sklepu.
- Myślisz, że przywiózłbym cię tu dla żartów? – widziałam na jego twarzy zmieszanie. Zrobiłam kilka kroków w przód.
- Właściwie dlaczego miałabym tam wejść? Nie rozumiem.
- Przyda ci się coś ładnego.
     Otworzył drzwi, sugerując mi wejście do środka. Zaczesałam kosmyk włosów za ucho i przekroczyłam próg szklanych drzwi. W środku sklepu było dużo półek i szerokich wieszaków, stojących na środku sklepu. Po mojej prawej mieściła się kasa, czyli szeroka, drewniana, elegancko zdobiona lada. Od razu wiedziałam, jakich cen można się tu spodziewać, co wywnioskowałam też po szykownych szyciach.
- Witam, w czymś mogę pomóc? – usłyszeliśmy głos ekspedientki.
     Zająknęłam się, oglądając w tył na Justina. On zawsze wiedział co powiedzieć no i był do bólu szczery. Nie interesowało go, co inni o nim myślą. Cecha ta w sumie była często przydatna. Moja nieśmiałość za to, zaczynała naprawdę utrudniać mi życie.
- Poradzimy sobie sami. – odpowiedział jej Justin, uśmiechając się, tak, jak tylko on potrafił.
      Ruszył w przód, kładąc mi dłoń na plecach i popychając mnie. Syknęłam i zdecydowałam się, by w końcu czegoś dotknąć po kilku ładnych rundkach. Moje oko zawiesiło się na zwykłym białym staniku, gdzie miseczki łączone były cienkim paseczkiem. Odszukałam odpowiedni rozmiar dla siebie i spojrzałam na Justina, który stał nieopodal mnie, oglądając fikuśne, czerwone komplety bielizny. Spotykając się z moim wzrokiem, zrobił z ust literkę ‘o’, rozszerzył oczy i wypuścił powietrze. W jednej dłoni trzymał wieszaczek z bielizną a drugą pokazywał kciuka uniesionego ku górze. Przewróciłam oczami i tupnęłam nogą, by do mnie podszedł.
- Nuda.. – zanucił, widząc, co trzymam w dłoni.
     Zacisnęłam wargi, zasysając je do środka. Podeszłam do wieszaka, przy którym przed chwilą stał Justin i chwyciłam jeden z czerwono-czarnych staników z koronką. Posłałam mu wyzywające spojrzenie i zmierzyłam do przymierzalni, wiedząc, że idzie za mną.


Justin’s POV:
      Widząc, jak Kelsey wzięła jeden z tych staników, byłem pewien, że żartuje. Nie była z typu dziewczyn, które noszą takie rzeczy. Przecież nie chciałem jej do niczego zmuszać, tylko je oglądałem. Gdy ruszyła w stronę przebieralni, aż ścisnęło mnie w środku, na wyobrażenie sobie jej w tym staniku.
      Po drodze zauważyłem wiele innych, które zainteresowały moje oko i wziąłem jeszcze jeden, czarny, który cały był z koronki. Wiedziałem, że to ten. Nabrałem głębokiego oddechu i dorównałem jej kroku. Gdy skręciła w prawo, zauważyłem dwa miejsca na przymiarkę, zasłonięte zielonymi zasłonami. Byłem tuż za jej plecami, gdy zmierzała do pierwszej. Zasunęła mi to coś przed oczami, posyłając szyderczy uśmieszek.
     Prychnąłem, kręcąc głową.
- Kelsey. Załóż ten. – wsunąłem dłoń z czarnym stanikiem do środka, trącając jej ramię.
- Jesteś pewien? – ujęła ode mnie bieliznę.
- Zdecydowanie. – odsunąłem się kilka kroków, opierając o ścianę.
     Wyobrażałem sobie, jak się przebiera, mając nadzieję, że mi się pokaże. Choć znając ją, zje ją wstyd, zarumieni się i będzie po zabawie. Nerwowo stukałem butem o wyfroterowaną podłogę.
- I jak? – spytałem.
- Jest.. Uhm.. Dobry. – powiedziała, słyszałem zadowolenie w jej głowie.
- Pokaż się, Jones.
- Nie ma mowy! Nawet o tym nie… - nie dokończyła bo odsunąłem zasłonę, widząc ją bez bluzki. Na mojej twarzy gościł uśmiech. – Justin! Natychmiast to zasuń! – okryła się rękoma i obróciła tyłem do mnie, dzięki czemu widziałem tylną część, która znajdowała się na plecach. Wyglądało to cholernie seksownie, z jej ciemnymi, długimi włosami.
- Ekhem, Kelsey. – chrząknąłem, wskazując palcem na lustro, które znajdowało się przed nią. Widziałem niemal całą ją, co naprawdę było czymś niewyobrażalnie podniecającym. Nie była podobna do żadnej dziewczyny, z którą spałem wcześniej. Miała idealne, nieskażone ciało. Piękne, zgrabne i nienaruszone.
- Uh! – warknęła, puszczając się i wyrywając mi zasłonę z rąk. Zasunęła ją, wyzywając mnie pod nosem.
- Bierzemy go. – stwierdziłem, opierając się o ściankę małej przebieralni.
      Po chwili zdenerwowana dziewczyna wyszła, wręczając mi czarny, koronkowy stanik, krzyżując ręce na piersi. Wyglądała, jak małe dziecko, któremu coś się zabrało. Prychnąłem lekko.
- Przestań. Dlaczego tak się denerwujesz?
- Podglądałeś mnie! Nie miałeś żadnego prawa, Justin! Jak mogłeś w ogóle..
- Jesteś piękna. – przerwałem jej, przenosząc wzrok na nią, ze swoich butów.
      Jak zwykle zaskoczyłem ją, obserwując bacznie jej policzki, które po chwili zaróżowiły się. Uśmiechnąłem się delikatnie mimowolnie i ruszyłem do lady, mijając ją. Przeszedłem ponownie przez całą tą masę bielizny i dotarłem do kasjerki, by zapłacić.
- Justin, to jest strasznie drogie. – usłyszałem cichy głosik za sobą.
- „Nie przejmuj się tak wszystkim.”. To twoje słowa.
      Położyłem na ladę nasz zakup i sięgnąłem do kieszeni, po swój portfel.
- Doskonały wybór, myślę, że pańska dziewczyna będzie w tym wspaniale wyglądać. – uśmiechała się szeroko.
      Położyłem na ladę studolarowy banknot, oczekując reszty, gdy usłyszałem te słowa. Przeniosłem wzrok na tą kasjerkę, która nie zdawała sobie sprawy z tego, co mówi, a później na Kelsey, która stała tuż obok mnie, przyglądając się całej transakcji. Uśmiechnęła się do mnie, a ja obserwowałem, jak kurczowo objęła się ramionami.
- Zapraszamy ponownie. – wysunęła małą, papierową torebeczkę z logo sklepu, którą ująłem, podając Kelsey. Po chwili opuściliśmy sklep.
     Wsiedliśmy do auta, zapiąłem pas i wiedziałem, że muszę ją już odwieźć do domu. Miała pojebane zasady dotyczące wyjść. Rygor w jej domu, czasem mnie przerażał. Ta dziewczyna, nie wiedziała co znaczy wolność, a ja pragnąłem jej to pokazać i przybliżyć. Chciałem ogólnie otworzyć ją trochę bardziej na świat, wiedząc, że to będzie trudne no i nie wiedząc dlaczego tego chcę.
- Dziękuję ci Justin. Znów. – powiedziała, kładąc swoją dłoń na mojej, gdy zmieniałem bieg. Były to jej pierwsze słowa od kiedy ruszyłem auto kilka minut temu. – Smild 850. – dodała.
- Nie denerwuj mnie, Jones. – wyprostowałem się na fotelu. – Zrobiłem to, bo twój poprzedni po prostu zniszczył.. się – dokończyłem, nie chcąc opowiadać jej mojej całej kłótni z Bruce.

      Bruce zbliżył się do mnie i wyrwał z dłoni, to co tak kurczowo trzymałem. Zdążyłem złapać go za zapięcie, lecz Bruce nie zamierzał odpuścić. Szarpnął materiał tak mocno, że z łatwością rozpruł się. Zacząłem oddychać przez nos, bo niewiarygodnie się wkurwiłem.
- Co kurwa zrobiłeś? – powiedziałem sycząc ze złości.
- Wydaje mi się, że zepsułeś rzecz należącą do swojej dziwki. – splunął.
     Natychmiast uderzyłem go w twarz z całej siły pięścią. Okręcił się i przytrzymał ściany, by się nie wywrócić na schody. Poczułem czyjeś dłonie na swoich barkach, Arthur.
- Po pierwsze, ty nie masz prawa jej tak nazywać. – zrobiłem krok w przód, wyrywając się od mojego przyjaciela. – Po drugie ty to zniszczyłeś. – podniosłem go, szarpiąc za jego koszulkę. – A po trzecie nie będziesz mi kurwa rozkazywał, co mogę, a czego nie.


- Nie musiałeś tego mówić. – odparła, odkręcając swój wzrok na szybę.
- O co ci chodzi? – uderzyłem lekko w kierownicę. – Znów masz ten dziwkarski ton głosu, za który mam ochotę wyrzucić cię z samochodu.
     Czułem na sobie jej wzrok. Nachyliłem się, by wyjąć ze schowka obok niej swoje papierosy. Wyjąłem jednego i rozpaliłem czym prędzej, by nieco się uspokoić.
- O co ci znowu chodzi, Justin? Nic złego nie powiedziałam! – wyprostowała gwałtownie swoje ciało. – Nie odpowiada ci mój pieprzony ton głosu?!
- Tak, właśnie tak. – odpowiedziałem, zaciągając się dymem.
- To mogę się w ogóle do ciebie nie odzywać! – podniosła głos.
      Spojrzałem na nią spod ukosa, przyśpieszając, by jak najszybciej odstawić ją na miejsce i mieć spokój. Przynajmniej teraz, mogłem rozkoszować się ciszą.
      Skręciłem w prawo, skąd było już naprawdę niedaleko do domu jej przyjaciółki. W ogóle nie miałem ochoty się z nią żegnać. Nie miałem ochoty na nią patrzeć. Mała, pyskata suka na za dużo sobie pozwala.
- Jesteś problemem, którego dawno powinienem się już pozbyć. – nie wiedziałem, że powiedziałem to na głos.
- Natychmiast się zatrzymaj.
- Jak to kurwa się zatrzymać? – zdziwiło mnie, to co usłyszałem. Myślałem, że zaczniemy się znów kłócić.
- Po prostu się do cholery zatrzymaj! – krzyknęła.
     Zatrzymałem auto, skręcając lekko na pobocze. Wokoło nas były tylko domy mieszkalne, a ulica nie była aż tak ruchliwa. Nie gasząc silnika, czekałem co teraz nastąpi.
     Dziewczyna odpięła swój pas, chwyciła małą, papierową torebkę w dłoń i chwyciła za klamkę, przyciskając ją.
- Co do kurwy nędzy?
- Skoro jestem twoim problemem – położyła moje ubrania na siedzeniu, wyjmując je ze swojego plecaka, będąc już na zewnątrz auta – więcej nie stanę ci na drodze.
     Trzasnęła drzwiami auta, odchodząc w przód. Patrzyłem na jej sylwetkę, która coraz bardziej oddalała się od mojego samochodu.
- Kurwa.. – mruknąłem, uderzając otwartą dłonią w kierownicę. Zmierzwiłem swoje włosy, ciągnąc za ich końce.
     Byłem wściekły, że zawsze moja złość musiała wygrywać. Nigdy nie znajdywałem sposobu na to, żeby ją powstrzymać, żebym to ja zwyciężył, a nie ona. Przełomem mogłem nazwać właśnie tą chwilę, bo poczułem, że chcę z nią walczyć, że to ja chcę wygrać.
     Otworzyłem drzwi, głośno nimi trzaskając, nawet nie zamykając auta.
- Kelsey! – krzyknąłem.
     Dziewczyna po chwili zatrzymała się w miejscu, ale nie odwróciła się. Dystans kilkunastu metrów pokonałem zaledwie w kilka sekund. Stojąc tuż za nią, westchnąłem cicho, nie wiedziałem co zrobić.
     Odwróciła się a w jej oczach zauważyłem smutek, dziwnie błyszczały. Miałem głęboką nadzieję, że nie chciała płakać. Zrobiłem krok w przód i dzieliło nas tylko kilka centymetrów. Staliśmy na środku drogi, co zupełnie mnie nie obchodziło. Niewiele myśląc, przyciągnąłem ją do siebie, kładąc obydwie swoje dłonie na jej biodrach. Dotknąłem jej ust swoimi i zamknąłem oczy, pozwalając oddać się tej chwili. Rozchyliłem jej miękkie wargi swoimi, czując jaki dreszcz mnie przeszywa. Czułem mały opór z jej strony, który zniknął, gdy nasze języki się złączyły, delikatnie się smakując. Przesunąłem swoją dłoń na dolną część jej pleców. Pogłębiłem nasz pocałunek, przez mały jęk w jej usta, gdy poczułem, że swoją dłoń wplątała w moje włosy, a drugą jeździła po moim karku. Całowaliśmy się dość namiętnie, co odcinało mi momentami oddech, czego nie czułem chyba nigdy. Przeszywający mnie dreszcz od szyi, aż po lędźwie był tak przyjemny, że przyciągnąłem ją jeszcze bliżej, likwidując jakąkolwiek przerwę pomiędzy nami. Ssąc jej dolną wargę, delikatnie ją ciągnąc, odsunąłem się o zaledwie kilka milimetrów. Położyłem dłonie na jej policzkach, kciukami jeżdżąc powoli po linii jej żuchwy.
- Do zobaczenia, Kelsey. – szepnąłem, patrząc jej prosto w oczy.
     Odsunąłem się od dziewczyny i wróciłem do samochodu, czując w brzuchu coś niewytłumaczalnego. Kelsey Jones. Zaśmiałem się pod nosem.



~~*~~  
Dziękuję za poprzednie komentarze i wiadomości prywatne. 
Mam nadzieję, że będzie ich coraz więcej.
Bardzo o to proszę! 

CZYTASZ = KOMENTUJESZ

6 komentarzy:

  1. Właśnie przeczytałam wszystkie rozdziały i czekam na następne

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciekawy rozdział, ale czasem denerwuje mnie Justin, tak bardzo bipolarny jest, że po prostu ugh. Ale it ak końcówka była ciekawa i wgl akjafkfhlfkj czyżby Justin się zakochał? To uczucie w brzuchu.
    Czekam na następny rozdział, życzę weny i miłego weekendu x
    @luvbiebsandmint

    OdpowiedzUsuń
  3. rozdział ciekawy kocham takie opowiadania nie mogę się doczekać a ż będą razem pisz szybko następny rozdział <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetny rozdział, cieszę się, że akcja między Kels a Justinem rozwija się coraz bardziej! <3
    Przepraszam, że taki krótki komentarz, ale jestem chora i nie mam siły pisać ;/
    Odezwij się do mnie na gg! <3
    hidden-enemies.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  5. cudowny ......poprostu cudowny.....

    OdpowiedzUsuń
  6. Świetny rozdział

    OdpowiedzUsuń