Wdychając dość świeże powietrze po burzy, poczułam w środku dziwne
zimno. Szłam w kierunku brązowej furtki, która prowadziła do domu Kate. Swoją
przyjaciółkę znałam naprawdę bardzo dobrze, co jest logiczne i wiedziałam jak
zareaguje na mój widok.
Z obawą przekroczyłam furtkę, powoli podchodząc do drzwi. Nacisnęłam
dzwonek a moje serce nagle przyśpieszyło. Musiałam o wszystkim jej w końcu
powiedzieć. Nie było innego wyjścia. Po krótkiej chwili, drzwi uchyliły się, a
ja ujrzałam moją jasnowłosą, jakby siostrę.
- Kelsey… - powiedziała z
niedowierzaniem, jakby nie była pewna, czy to na pewno ja. – Co ty masz na
sobie?!
- Właśnie dlatego najpierw przyszłam
do ciebie, wpuścisz mnie?
Otworzyła przede mną drzwi. Zrzuciłam szybko swoje czarne baleriny ze
stóp, zostawiając je w przedpokoju i udałam się za nią do jej pokoju. Nim
zdążyła zamknąć za nami drzwi, zaczęło się..
- Możesz mi wyjaśnić co to wszystko
znaczy? – spytała, nie dając mi szansy czegokolwiek powiedzieć. – Twoje włosy
wyglądają.. Uh.. Strasznie. Masz na sobie nie swoje ubrania, a po trzecie i
najważniejsze dzwoniłam do ciebie milion razy dziewczyno! Czemu nie było cię w szkole?!
Na jej pytanie, przed moimi oczami znów stanął obraz z dzisiejszego
poranka. Jak ktoś próbował zabić mojego ojca. Zacisnęłam pięść i przygryzłam
wnętrze policzka, wiedząc, że muszę milczeć. Nie mogłam powiedzieć jej o tym co
się stało, nikomu nie mogłam. To była chyba najważniejsza zasada naszej
rodziny, panująca w naszym domu. To czasami naprawdę męczyło, ale nie miałam
wyjścia.
Jeremy odwiózł mnie pod samą szkołę, fakt, ale to nie oznaczało, że do
niej poszłam. Wiedziałam, że bym tam nie wysiedziała ani minuty. Nie byłam w
stanie, kompletnie się rozsypując. Tak cholernie trudno było mi okłamywać
własną przyjaciółkę. Nawet Justinowi nic nie mogłam szepnąć, zwłaszcza jemu.
Byłam świadoma, że mógł trafić na kratki z ręki mojego ojca. W tej sprawie nie
mogłam na niego liczyć. Tfu, ja w ogóle nie mogłam na niego liczyć,
teoretycznie.
- Odpowiedz mi, Jones.
- Strasznie źle się czułam, Kate.
Naprawdę nie wytrzymałabym w tej szkole ani chwili, wierz mi, bo...
- A jak wytłumaczysz te ubrania? Skoro
źle się czułaś, skąd je masz?
Skrzyżowała ręce na piersi, nie zamierzając odpuścić.
- Są.. – wypuściłam powietrze. – Są
Justina.
Rozszerzyła oczy i usta jednocześnie. Byłam przygotowana na to, że
zacznie prawić mi kazania, że nie powinnam tak postępować, że to nie jest
towarzystwo dla mnie. Było tak już wtedy, gdy przyjechał pod naszą szkołę. Kate
nie była zadowolona, że w ogóle ja i Justin się znamy.
- J-jak to w ogóle się stało? –
wyjąkała, patrząc na mnie.
- Wyszłam z domu się przewietrzyć,
gdy zaczęło tak okropnie lać. Przejeżdżał obok i zabrał mnie do siebie. Dał mi
te ciuchy i podwiózł do ciebie, cała historia. – machnęłam ręką, starając się
jak najbardziej ją usatysfakcjonować, okroić ze szczegółów, by nie mogła się
czepiać.
Blondynka westchnęła i przeczesała dłonią swoje dość krótkie włosy od
góry, przez całą głowę. Wiem, że się o mnie troszczyła, ale jak dało się
zauważyć, to siedziałam tu cała i zdrowa.
- Kate, ja wiem, że Ju..
- Lubisz go, prawda? – przerwała mi,
siadając po drugiej stronie łóżka, tyłem do mnie.
Jej pytanie totalnie wybiło mnie z rytmu. Nie wiedziałam jak zareagować,
odwróciłam się tylko, wlepiając wzrok w tył jej głowy. Zaskoczyła mnie, bo
spodziewałam się zupełnie innej reakcji mojej najlepszej przyjaciółki.
- Jak to?
- Kelsey, widzę co się dzieję. –
zaśmiała się. – Jestem twoją przyjaciółką, możesz mi powiedzieć wszystko. A
nawet jeśli tego nie robisz, to i tak wiem co się dzieje.
- Mów jaśniej, bo teraz już
kompletnie nie rozumiem o co chodzi.
Odwróciła się i siadła przodem do mnie, krzyżując nogi. Jej wzrok był
teraz dość przyjemny, zupełnie inny niż kilka minut temu.
- Spotykacie się. – palnęła.
- Słucham?! – podniosłam głos,
wybuchając śmiechem. – Nie spotykamy się, po prostu wyświadczył mi przysługę,
K. Nie wiem o co ci chodzi, to nic takiego.
- Nie udawaj głupiej, a w dodatku
ślepej, Kelsey. Podwiózł cię do domu, dał swoje ubrania, być nie zachorowała,
przyjechał do ciebie pod szkołę, by cię przeprosić, że pomylił cię z jakąś
dziwką, uratował cię przed… Sama wiesz czym i nadal sądzisz, że to nic takiego?
Kate wstała i podeszła do swojej szafy, wyciągając z niej jakieś ciemne
ubrania. Słuchając jej słów, zaczynałam w nie wierzyć. Wszystko nie mogło być
zbiegiem okoliczności. Choć nie wierzyłam w przeznaczenia i takie tam, lecz gdy
nawet Kate to powiedziała, poczułam się dość dziwnie.
- Skoro Justin Bieber traci na
ciebie czas, to tu nie ma się już z czego śmiać. – dodała, kręcąc głową i
przeglądając bluzki.
- Przesadzasz. My tylko rozmawiamy
ze sobą.
- Chciałam ci jeszcze
raz podziękować, za wczoraj. – posłałam mu chyba wymuszony uśmiech, nie
wiedziałam co mam zrobić, jak się przy nim zachować. Wyraz jego twarzy się
zmienił. Jakikolwiek cień uśmiechu zniknął.
- Co to kurwa było?
- Co takiego?
- To. – wskazał na
moje usta, kładąc swój kciuk pośrodku moich warg.
Spojrzałam mu w oczy i przez chwilę nie
mrugałam. Poczułam, jak moje policzki się rozgrzewają, co było jednoznaczne.
Zawstydził mnie, przez co na mojej twarzy zaraz pojawią się rumieńce.
Nienawidziłam tego w sobie. Wkręcił się dość w sytuację, bo jego oczy wędrowały
od moich oczu do ust i tak w kółko, co krępowało mnie jeszcze bardziej.
Uśmiechnął się, tak w swoim stylu.
- Nie wierzę ci. – wyprostowała się,
spoglądając na mnie ukradkiem. Rzuciła we mnie parą jeansów i swetrem wkładanym
przez głowę. Wstałam z łóżka, chcąc iść już w kierunku jej małej łazienki. –
Hej, to też ci się przyda, Jones. – wyciągnęła w moim kierunku dłoń, w którym
trzymała granatowy stanik.
Wróciłam wzrokiem do złożonej sukienki, którą położyłam na jej szafce
nocnej i zaparło mi dech w piersi. Nie było tam mojego białego stanika.
Zupełnie nie wiedziałam gdzie się podział, to była moja pierwsza myśl. Po
chwili byłam pewna, że musiał wypaść mi, gdy wysiadałam z jego samochodu.
Złapałam się dłonią za usta.
- O mój Boże, Kate. Musiałam go
zgubić, zostawić.. – zaczęłam się rozglądać po jej pokoju.
- Nie martw się, myślę, że on bardzo
dobrze się nim zaopiekuje. – zaśmiała się, podając mi swój.
Ujęłam go od niej, ze spalonym burakiem na twarzy i weszłam do łazienki.
Położyłam ubrania Kate na szafce i stanęłam przed lustrem, przemywając twarz.
Zdecydowałam się na ściągnięcie czarnej koszulki. Chwyciłam ją u dołu i
pociągnęłam ku górze, zdejmując ją przez głowę, dzięki czemu ponownie poczułam
jego zapach. Woda toaletowa zmieszana z zapachem jego delikatnych perfum.
Wciągnęłam zapach przez nos i wypuściłam ustami. Przebrałam się do końca,
myśląc jak będzie wyglądało nasze kolejne spotkanie, gdy oboje musieliśmy sobie
coś oddać.
Po głowie cały czas chodziły mi słowa Kate „Skoro Justin Bieber traci na ciebie czas, to tu nie ma się już z
czego śmiać.”
Justin’s POV:
Wróciłem do domu naprawdę szybko. Przez całą drogę, nie wypaliłem ani
jednego papierosa, a na moich kolanach leżał jej stanik. Zaparkowałem z piskiem
opon i wszedłem do domu, trzymając go w dłoni.
- Bieber!
- Nie jestem jakimś Bogiem, żebyście
wszyscy kurwa coś ode mnie cały czas chcieli. – odpysknąłem.
- Gdzie byłeś? – stanął naprzeciwko
mnie Bruce.
- Wydaje mi się, że jestem dorosły i
nie muszę ci się tłumaczyć, a no i chyba moim ojcem też nie jesteś. – posłałem
mu pewny siebie uśmiech.
- Myślisz, że kurwa nie wiem kto tu
był?
Jakoś poczułem zaskoczenie. W środku zrobiło mi się jakoś tak dziwnie.
Moje oczy nieco się powiększyły, od razu odnalazłem wzrokiem Arthura, który
pomógł mi wyprowadzić stąd Kelsey. Chciałem uniknąć właśnie czegoś takiego. Do
naszego domu nie przychodził nikt, prócz ludzi, z którymi kręciliśmy interesy.
Nigdy nie było z tym problemu, bo dziewczyna Bruce – Alison – mieszkała dość daleko
stąd i Bruce rzadko ją odwiedzał, a jednak mimo tego bardzo się kochali i
niemal codziennie do siebie dzwonili. Ale chuj w to, była tu zaledwie kilka
razy, przejazdem.
Bruce zbliżył się do mnie i wyrwał z dłoni, to co tak kurczowo
trzymałem. Zdążyłem złapać go za zapięcie, lecz Bruce nie zamierzał odpuścić.
Szarpnął materiał tak mocno, że z łatwością rozpruł się. Zacząłem oddychać
przez nos, bo niewiarygodnie się wkurwiłem.
- Co kurwa zrobiłeś? – powiedziałem
sycząc ze złości.
- Wydaje mi się, że zepsułeś rzecz
należącą do swojej dziwki. – splunął.
Natychmiast uderzyłem go w twarz z całej siły pięścią. Okręcił się i
przytrzymał ściany, by się nie wywrócić na schody. Poczułem czyjeś dłonie na
swoich barkach. Arthur.
- Po pierwsze, ty nie masz prawa jej
tak nazywać. – zrobiłem krok w przód, wyrywając się od mojego przyjaciela. – Po
drugie ty to zniszczyłeś. – podniosłem go, szarpiąc za jego koszulkę. – A po
trzecie nie będziesz mi kurwa rozkazywał, co mogę, a czego nie.
Popchnąłem go, co spowodowało, że upadł na schody. Przejechałem dłonią
po włosach, podnosząc z podłogi, pozostałości po bieliźnie Kelsey.
- Jest pierdolonym problemem, nie
widzisz tego?! – wstał. - Wplątujesz się w bójkę, ratując jej tyłek, przywozisz
ją do domu, dając swoje ubrania, na których zapewne znaleźliby ślady krwi. Wie
o tobie tak wiele, jak my?! – ryknął. – Chcesz ryzykować, dla jakiejś.. –
zatrzymał się, wiedząc, że przyłożę mu po raz kolejny.
- Jest moim pierdolonym problemem,
nie twoim. – warknąłem, mijając go i kierując się na górę.
- Przecież tak się nie da! –
słyszałem krzyki Bruce. – Za kogo się kurwa uważa?! –
uderzył w coś.
- Ssij mi kutasa. – powiedziałem,
trzaskając drzwiami, od swojej sypialni.
Rozłożyłem się na łóżku, ze splecionymi dłońmi pod głową. Kpiłem z
niego, śmiejąc się sam do siebie. Nigdy nie było tak źle pomiędzy mną a Bruce. Co
on do cholery miał do mnie? Czepiał się o byle gówno, kiedyś też to robił, ale
aż tak mnie to nie wkurwiało. Wstałem, z chęcią zapalenia. Podszedłem do okna,
które otworzyłem na rozcież i puszczając idealne kółka z dymu, myślałem nad tym
co przed chwilą się stało. Z jednej strony pragnąłem, by odciąć się od tego i
zapomnieć o wszelkich problemach. Nie mogłem tego zrobić sam, nawet nie
wiedziałem jak powinienem ratować samego siebie, by nie popaść w nerwicę przez
tego chuja. Pomimo faktu, że wszyscy nazywaliśmy się rodziną, każdy do każdego
coś miał.
- Bieber! – usłyszałem, gasząc
niedopałek.
Po dłuższej chwili siedziałem już z tyłu w samochodzie, a na ramiona
zarzuciłem swoją czarną, skórzaną kurtkę. Opadłem na siedzenie, wypuszczając z
ust nadmiar powietrza. Na głowie, miałem czarną czapkę, daszkiem do tyłu, co
przeszkadzało mi oprzeć do końca głowę. Westchnąłem z wyrzutem, mając gdzieś,
jak to zabrzmiało. Obok mnie siedział Arthur – ktoś w tym momencie mi
najbliższy. W sumie tak było od kiedy dołączył do nas, a zrobił to jako
ostatni. Tylko on zawsze starał się mnie rozumieć i pochopnie nie wyciągać
wniosków.
- Jesteśmy. – odezwał się Jason.
- No co ty kurwa nie powiesz? –
mruknąłem tak cicho, bym tylko ja mógł to usłyszeć.
Arthur uderzył mnie lekko w ramię, gdy wysiadaliśmy z auta. Oboje
wysiedliśmy po tej stronie, spojrzał na mnie z uśmiechem na ustach, co w jego
wydaniu oznaczało jedno „Pierdol go”. Wiedziałem to i bez jego gestu.
Poklepałem go po ramieniu i ruszyłem w przód, trzymając się jak najdalej od
Bruce. Szliśmy żwirową drogą w pięciu. Zupełnie się nie baliśmy, bo nie było
czego. Chyba pierwszy raz czułem się tak spokojny, jeśli chodziło o taką akcję.
Przeszliśmy przez fragment wybojów i stanęliśmy niedaleko wejścia do wielkiego
magazynu.
- Do dzieła chłopcy. – zaczął Bruce.
– Wiemy, po co tu przyszliśmy.
Pokręciłem głową, olewając jego słowa. Był za delikatny, już nie po raz
pierwszy, ale dziś to wkurwiło mnie podwójnie, a nawet potrójnie.
Ruszyliśmy w końcu na przód, po zbędnych pytaniach Jasona i Marcela,
jakby robili to po raz pierwszy. Zupełnie przestałem ich rozumieć dzisiejszego
wieczoru. Marcel przy pomocy Bruce otworzył, a raczej odsunął wielkie, blaszane
drzwi. W środku panowała ciemność. Jako, że znaliśmy ten magazyn, brak światła
nam nie przeszkadzał. Ale to oznaczało tylko jedno.
- Nie ma ich tutaj. – syknął Jason.
„Brawo za spostrzegawczość”, pomyślałem. Nie rozumiałem o co chodziło. Z jednej strony
spodziewali się konfrontacji z nami, wcześniej czy później, a z drugiej mogli
nie wiedzieć nic. To było w tym całym gównie zagadką. Zawsze są dwie opcje i za
chuja nie wiadomo, którą obstawiać. Wyjąłem z kieszeni telefon, jak zrobił to
Bruce i zacząłem świecić po podłodze i okolicy, by zorientować się co się tu
znajduje. W sumie gruba warstwa kurzu, mokre plamy, kilka krzeseł i pudło, do
którego właśnie zaglądał Bruce.
- „To jeszcze nie koniec.” – przeczytał, wyjmując skrawek jakiejś
kartki.
Podszedłem do niego, znając te numery. Zajrzałem do pudła, wkładając do
niego rękę, będąc pewien, że ma drugie dno. I tak też było. Wyjąłem tekturkę,
pod którą znajdował się licznik. 9..8..7..
- To bomba! Uciekajcie! –
wrzasnąłem. Bruce musiał uaktywnić ją, minimalnym dotknięciem, tak była
zrobiona.
Wszyscy rzuciliśmy się w kierunku wyjścia z magazynu, a ja cały czas
miałem w głowie ten jebany licznik. 5..4.. przekroczyłem próg drzwi. Nie minęła
sekunda, gdy usłyszałem dźwięk eksplozji, która wywróciła mnie i chłopaków, że
znaleźliśmy się na ziemi.
- Kurwa! – usłyszałem, jak Bruce
zaklął. Podniósł się z ziemi, kopiąc w leżący dość blisko, spory kamień.
Nie rozumiałem tego, dlaczego zniszczyli swój własny magazyn. Przecież
to było bez sensu. Odeszli z Worktown tak po prostu? To by się zgadzało.
Zniszczyli by swój magazyn, by nikt nie mógł go po nich przejąć. Wszystko
byłoby jasne, gdyby nie fakt, że zostawili wiadomość, że to jeszcze nie koniec..
-
O co tu do kurwy
nędzy chodzi? – zagadnął Arthur, otrzepujący ubranie z pyłu.
- Proste. Wypowiedzieli nam wojnę. –
odparłem, spluwając.
Kelsey’s POV:
Gdy wróciłam do domu, było już dość późno. Wcisnęłam ubrania Justina do
swojego jasnego plecaka, by nikt ich nie zauważył i ruszyłam w kierunku
schodów.
- Kelsey Jones. – usłyszałam i
zaklęłam pod nosem. Ujrzałam mamę, wychylającą się zza drzwi kuchennych. –
Gdzie byłaś do tej pory?
- Byłam u Kate po szkole. Poprosiła
mnie bym pomogła jej w czymś, wszystko okej, mamo. – wymusiłam na swojej twarzy
uśmiech.
Nieoczekiwanie z salonu wyszedł mój ojciec, a ja mimowolnie spojrzałam w
kierunku szyby, która rano była wybita, a teraz stała tam, jakby w ogóle
nienaruszona. Obdarzyłam go obojętnym wzrokiem i ruszyłam na górę, przygryzając
wargę, żeby mama nie zauważyła, że niemal płaczę. Była nieświadoma, nie
wiedziała o niczym i to tak bardzo mnie bolało, bo wiedziałam, że nie mogę
pisnąć nawet słówkiem.
Zanurzyłam się w ciemności swojej sypialni, rzucając się na łóżko a po chwili zapadłam w sen.
Obudziłam się kilka godzin później. Spałam 6 godzin w ciągu dnia, to nie
było normalne u mnie. Dochodziła 23:00. Od razu wyjęłam piżamę spod poduszki i
udałam się do łazienki, by wziąć prysznic. Letnia woda okryła moje ciało i po chwili
znów stałam calutka mokra. Rozkoszowałam się każdą sekundą, gdy nakładałam i
spłukiwałam żel oraz szampon.
Owijając się ręcznikiem, wytarłam się i nałożyłam w końcu swoją koszulkę
i swoje szorty. Uśmiechnęłam się, na myśl, która przyszła mi gdy wracałam do
domu. Miałam zamiar spać w koszulce Justina, która tak wspaniale pachniała.
Skarciłam się, stukając się w czoło i podsuszyłam swoje włosy, następnie
wyszczotkowałam zęby i wytarłam twarz tonikiem. Po krótkiej chwili leżałam już
w swoim łóżku, wpatrując się w sufit.
Po raz pierwszy w życiu, nie czułam się całkowicie bezpiecznie. Po raz
pierwszy w życiu przekręciłam klucz w swoich drzwiach na noc. Moje oczy niemal
natychmiast się zaszkliły, ale zagryzłam wargę, by nie pozwolić im wypłynąć.
Nienawidziłam tego uczucia bezradności. Przekręciłam się na drugi bok, by
znaleźć jak najlepszą pozycję do spania. Nagle telefon, leżący pod moją
poduszką zawibrował. Spojrzałam na zegarek, stojący na szafce nocnej, który
wskazywał 23:40 i zdziwiłam się, że ktoś tak późno szuka ze mną kontaktu.
Widok na wyświetlaczu, zaparł mi dech w piersiach.
-
H-halo?
-
Dobrze cię słyszeć, shawty.
– usłyszałam po drugiej stronie. – Śpisz?
-
Teraz już nie. Wszystko w porządku?
– wyczułam w jego głosie przeszywający go ból, smutek. Nie wiedziałam, jaki był
tego powód.
-
Czy ty też będziesz miała pierdolony problem ze wszystkim? – zdenerwował się. –
Po prostu chciałem zadzwonić, więc to zrobiłem.
Nie wiedziałam co powinnam mu powiedzieć, więc westchnęłam, na znak, że
odpuszczam i nie będę się go czepiała. Ale wiedziałam, że prędzej czy później
będę musiała zadać pytanie, które dręczyło mnie od początku, gdy zobaczyłam, że
to on do mnie dzwoni.
- Justin? – zaczęłam
nieśmiało.
-
Huh?
-
Dlaczego to do mnie zdzwoniłeś?
Zamilkł, albo zastanawiał się nad odpowiedzią. W każdym razie
zaskoczyłam go tym pytaniem, w sumie sama siebie też zaskoczyłam, że odważyłam
się go spytać o to. Byłam cholernie ciekawa jego odpowiedzi.
-
Kelsey, nie zadawaj głupich pytań. Do wszystkich innych dzwonię w interesach, a
z tobą na nic się nie umawiam, prawda? – usłyszałam, jego trochę zmieszany głos. – Chyba, że będziesz chciała. – dodał z
cichym śmiechem.
-
Jesteś dupkiem. –
skwitowałam, bez zastanowienia.
-
Pff.. – prychnął do
słuchawki. – A ty zachowujesz się jak
suka, gramy dalej? – jego głos był wyczekujący.
-
Nie będę się bawiła w twoje gierki, panie Bieber.
-
Właściwie, gdzie ty mieszkasz, jak masz na nazwisko? Może mam do czynienia z
kryminalistką? –
zaśmiał się dwuznacznie.
Nagle mnie zatkało. Właśnie uświadomiłam sobie, że nie mogę mu
powiedzieć gdzie mieszkam, a moje nazwisko będzie dla niego szokiem, a gdy
dowie się, że jestem córką Sędziego, wyrzuci mnie ze swojego życia szybciej,
niż się w nim pojawiłam. To bardzo zabolało.
-
Ja, nazywam się Kelsey Jones.
-
Jones? – powtórzył.
– O kurwa, to tak, jak osoba, której
nienawidzę.
Wyobraziłam sobie, jak właśnie zaciska szczękę. Na pewno to robił. Byłam
więcej niż pewna. Mnie również ścisnęło w środku, gdy wypowiedział te słowa.
Byłam świadoma, że nienawidzą mojego ojca, więc zdecydowałam, że tak długo jak
będzie to możliwe, Justin nie dowie się, że jestem jego córką.
-
Adres?
-
Nie tak szybko, Bieber. Nie dowiesz się, gdzie mieszkam, dopóki nie zdecyduję, że
na to czas. – odparłam z nieśmiałym uśmiechem na ustach.
Dobrze wiedziałam, co oznaczałoby gdyby zjawił się u mnie. Koniec
wszystkiego. Ale właściwie to czego?
-
Boisz się mnie?
Pytanie zbiło mnie z tropu, całkowicie. Musiałam na nie odpowiedzieć.
-
Nie boję się ciebie, Justin.
– na wpół szeptałam i miałam wrażenie, że moje słowa, uniosły kąciki jego ust w
górę, co automatycznie spowodowało to u mnie.
-
W takim razie weź moje ubrania jutro ze sobą do szkoły. Przyjadę po ciebie, hm? – odchrząknął cicho, a w tle
usłyszałam hałas, jakby..
-
Uderzyłeś się?
-
Jak to?
-
Słyszałam. Pewnie o łóżko, co?
W odpowiedzi usłyszałam jego chichot, którym sama wybuchłam, wyobrażając
sobie, jak trzyma swoją stopę i podskakuje, próbując zmniejszyć ból.
-
W chuj zabawne. –
stęknął.
-
Żebyś wiedział. –
próbowałam się już opanować.
-
Dobra, Jones, to właściwie do dziś.
– przerwał mój trans.
-
Dobranoc Justin i uh..
– urwałam, gryząc się w język, że w ogóle zaczęłam cokolwiek.
-
Co? – spytał, a ja
nadal nie wiedziałam, czy powinnam kontynuować. – Nienawidzę, jak ktoś zaczyna i nie kończy, więc zrób to, proszę
cię.
-
Nie przejmuj się tak wszystkim. Wiem, że coś cię gryzie, bo wyczuwam to w twoim
głosie. Może to głupie, ale wiem, że ci źle. – nerwowo zaciskałam drugą pięść, bo nie wiedziałam,
jak on to odbierze. – Nie rób tego. Nie
wiem jak mogę ci pomóc, ale jeśli jest taka możliwość, powiedz mi.
-
Dobranoc, Kelsey. –
westchnął delikatnie, wprowadzając mnie w stan, w którym zachciało mi się spać.
Jego głos stał się milszy, dzięki czemu uśmiechnęłam się, przygryzając lekko
wargę. – Ładnie się uśmiechasz. –
dodał.
-
Śpij dobrze, Justin.
– odparłam, rozłączając się szybko, by w poduszkę móc głośno jęknąć. Rozszerzyłam oczy, prostując się i
wypuszczając głośno i powoli powietrze. Nakryłam się kołdrą i z wielkim
uśmiechem zamknęłam oczy.
~~~*~~~
Kolejny rozdział dość szybko, jak na mnie.
Nie wiem czy ktoś tutaj zagląda, ponieważ pod poprzednim rozdziałem pojawiło się tylko 4 komentarze..
To naprawdę nie jest fajne, bo nie piszę dla siebie tylko..
Proszę was o danie mi motywacji, bo naprawdę przestanę widzieć sens pisania tutaj :(
Pisz dalej ;) jest świetne ;)
OdpowiedzUsuńCzekam na następny rozdział!
OdpowiedzUsuńsuper! Kocham te ff! Nie przejmuj sie iloscia komentarzy :)
OdpowiedzUsuńkocham super piszesz<3
OdpowiedzUsuńJest czadowy, supi serio
OdpowiedzUsuńCzekam na następny <3
Przeczytałam ten rozdział parę dni temu, wybacz, że komentuję dopiero teraz. A więc rozdział jak zwykle świetny! Uważam, że jest słodki, hahah, a przynajmniej chyba najsłodszy ze wszystkich, które tu się pojawiły, lol :D Bruce mnie wkurza, serio wkurza, grr.. Nie mogę się doczekać nn! <3
OdpowiedzUsuńTak wgl, to odezwałam się do Ciebie na gg jak prosiłaś, ale mi nie odpisałaś.. Jeśli jednak nie dostałaś wiadomości, to dam Ci mój numer gg, więc się odezwij - 10820520 <3 A jak nie, to zawsze możesz na Twitterze też napisać! :D
hidden-enemies.blogspot.com // labrer.blogspot.com
Super rozdział ♥
OdpowiedzUsuńKocham! <3<3
OdpowiedzUsuńBooooooże kocham <3
OdpowiedzUsuńnie mg się doczekać następnego rozdziału *.*