21.10.2014

[4] This is war.

Kelsey’s POV:
     Wdychając dość świeże powietrze po burzy, poczułam w środku dziwne zimno. Szłam w kierunku brązowej furtki, która prowadziła do domu Kate. Swoją przyjaciółkę znałam naprawdę bardzo dobrze, co jest logiczne i wiedziałam jak zareaguje na mój widok.
      Z obawą przekroczyłam furtkę, powoli podchodząc do drzwi. Nacisnęłam dzwonek a moje serce nagle przyśpieszyło. Musiałam o wszystkim jej w końcu powiedzieć. Nie było innego wyjścia. Po krótkiej chwili, drzwi uchyliły się, a ja ujrzałam moją jasnowłosą, jakby siostrę.
- Kelsey… - powiedziała z niedowierzaniem, jakby nie była pewna, czy to na pewno ja. – Co ty masz na sobie?!
- Właśnie dlatego najpierw przyszłam do ciebie, wpuścisz mnie?
      Otworzyła przede mną drzwi. Zrzuciłam szybko swoje czarne baleriny ze stóp, zostawiając je w przedpokoju i udałam się za nią do jej pokoju. Nim zdążyła zamknąć za nami drzwi, zaczęło się..
- Możesz mi wyjaśnić co to wszystko znaczy? – spytała, nie dając mi szansy czegokolwiek powiedzieć. – Twoje włosy wyglądają.. Uh.. Strasznie. Masz na sobie nie swoje ubrania, a po trzecie i najważniejsze dzwoniłam do ciebie milion razy dziewczyno! Czemu nie było cię w szkole?!
     Na jej pytanie, przed moimi oczami znów stanął obraz z dzisiejszego poranka. Jak ktoś próbował zabić mojego ojca. Zacisnęłam pięść i przygryzłam wnętrze policzka, wiedząc, że muszę milczeć. Nie mogłam powiedzieć jej o tym co się stało, nikomu nie mogłam. To była chyba najważniejsza zasada naszej rodziny, panująca w naszym domu. To czasami naprawdę męczyło, ale nie miałam wyjścia.
     Jeremy odwiózł mnie pod samą szkołę, fakt, ale to nie oznaczało, że do niej poszłam. Wiedziałam, że bym tam nie wysiedziała ani minuty. Nie byłam w stanie, kompletnie się rozsypując. Tak cholernie trudno było mi okłamywać własną przyjaciółkę. Nawet Justinowi nic nie mogłam szepnąć, zwłaszcza jemu. Byłam świadoma, że mógł trafić na kratki z ręki mojego ojca. W tej sprawie nie mogłam na niego liczyć. Tfu, ja w ogóle nie mogłam na niego liczyć, teoretycznie.
- Odpowiedz mi, Jones.
- Strasznie źle się czułam, Kate. Naprawdę nie wytrzymałabym w tej szkole ani chwili, wierz mi, bo...
- A jak wytłumaczysz te ubrania? Skoro źle się czułaś, skąd je masz?
     Skrzyżowała ręce na piersi, nie zamierzając odpuścić.
- Są.. – wypuściłam powietrze. – Są Justina.
     Rozszerzyła oczy i usta jednocześnie. Byłam przygotowana na to, że zacznie prawić mi kazania, że nie powinnam tak postępować, że to nie jest towarzystwo dla mnie. Było tak już wtedy, gdy przyjechał pod naszą szkołę. Kate nie była zadowolona, że w ogóle ja i Justin się znamy.
- J-jak to w ogóle się stało? – wyjąkała, patrząc na mnie.
- Wyszłam z domu się przewietrzyć, gdy zaczęło tak okropnie lać. Przejeżdżał obok i zabrał mnie do siebie. Dał mi te ciuchy i podwiózł do ciebie, cała historia. – machnęłam ręką, starając się jak najbardziej ją usatysfakcjonować, okroić ze szczegółów, by nie mogła się czepiać.
    Blondynka westchnęła i przeczesała dłonią swoje dość krótkie włosy od góry, przez całą głowę. Wiem, że się o mnie troszczyła, ale jak dało się zauważyć, to siedziałam tu cała i zdrowa.
- Kate, ja wiem, że Ju..
- Lubisz go, prawda? – przerwała mi, siadając po drugiej stronie łóżka, tyłem do mnie.
    Jej pytanie totalnie wybiło mnie z rytmu. Nie wiedziałam jak zareagować, odwróciłam się tylko, wlepiając wzrok w tył jej głowy. Zaskoczyła mnie, bo spodziewałam się zupełnie innej reakcji mojej najlepszej przyjaciółki.
- Jak to?
- Kelsey, widzę co się dzieję. – zaśmiała się. – Jestem twoją przyjaciółką, możesz mi powiedzieć wszystko. A nawet jeśli tego nie robisz, to i tak wiem co się dzieje.
- Mów jaśniej, bo teraz już kompletnie nie rozumiem o co chodzi.
    Odwróciła się i siadła przodem do mnie, krzyżując nogi. Jej wzrok był teraz dość przyjemny, zupełnie inny niż kilka minut temu.
- Spotykacie się. – palnęła.
- Słucham?! – podniosłam głos, wybuchając śmiechem. – Nie spotykamy się, po prostu wyświadczył mi przysługę, K. Nie wiem o co ci chodzi, to nic takiego.
- Nie udawaj głupiej, a w dodatku ślepej, Kelsey. Podwiózł cię do domu, dał swoje ubrania, być nie zachorowała, przyjechał do ciebie pod szkołę, by cię przeprosić, że pomylił cię z jakąś dziwką, uratował cię przed… Sama wiesz czym i nadal sądzisz, że to nic takiego?
     Kate wstała i podeszła do swojej szafy, wyciągając z niej jakieś ciemne ubrania. Słuchając jej słów, zaczynałam w nie wierzyć. Wszystko nie mogło być zbiegiem okoliczności. Choć nie wierzyłam w przeznaczenia i takie tam, lecz gdy nawet Kate to powiedziała, poczułam się dość dziwnie.
- Skoro Justin Bieber traci na ciebie czas, to tu nie ma się już z czego śmiać. – dodała, kręcąc głową i przeglądając bluzki.
- Przesadzasz. My tylko rozmawiamy ze sobą.

- Chciałam ci jeszcze raz podziękować, za wczoraj. – posłałam mu chyba wymuszony uśmiech, nie wiedziałam co mam zrobić, jak się przy nim zachować. Wyraz jego twarzy się zmienił. Jakikolwiek cień uśmiechu zniknął.
- Co to kurwa było?
- Co takiego?
- To. – wskazał na moje usta, kładąc swój kciuk pośrodku moich warg.
    Spojrzałam mu w oczy i przez chwilę nie mrugałam. Poczułam, jak moje policzki się rozgrzewają, co było jednoznaczne. Zawstydził mnie, przez co na mojej twarzy zaraz pojawią się rumieńce. Nienawidziłam tego w sobie. Wkręcił się dość w sytuację, bo jego oczy wędrowały od moich oczu do ust i tak w kółko, co krępowało mnie jeszcze bardziej. Uśmiechnął się, tak w swoim stylu.

- Nie wierzę ci. – wyprostowała się, spoglądając na mnie ukradkiem. Rzuciła we mnie parą jeansów i swetrem wkładanym przez głowę. Wstałam z łóżka, chcąc iść już w kierunku jej małej łazienki. – Hej, to też ci się przyda, Jones. – wyciągnęła w moim kierunku dłoń, w którym trzymała granatowy stanik.
     Wróciłam wzrokiem do złożonej sukienki, którą położyłam na jej szafce nocnej i zaparło mi dech w piersi. Nie było tam mojego białego stanika. Zupełnie nie wiedziałam gdzie się podział, to była moja pierwsza myśl. Po chwili byłam pewna, że musiał wypaść mi, gdy wysiadałam z jego samochodu. Złapałam się dłonią za usta.
- O mój Boże, Kate. Musiałam go zgubić, zostawić.. – zaczęłam się rozglądać po jej pokoju.
- Nie martw się, myślę, że on bardzo dobrze się nim zaopiekuje. – zaśmiała się, podając mi swój.
   Ujęłam go od niej, ze spalonym burakiem na twarzy i weszłam do łazienki. Położyłam ubrania Kate na szafce i stanęłam przed lustrem, przemywając twarz. Zdecydowałam się na ściągnięcie czarnej koszulki. Chwyciłam ją u dołu i pociągnęłam ku górze, zdejmując ją przez głowę, dzięki czemu ponownie poczułam jego zapach. Woda toaletowa zmieszana z zapachem jego delikatnych perfum. Wciągnęłam zapach przez nos i wypuściłam ustami. Przebrałam się do końca, myśląc jak będzie wyglądało nasze kolejne spotkanie, gdy oboje musieliśmy sobie coś oddać.
    Po głowie cały czas chodziły mi słowa Kate „Skoro Justin Bieber traci na ciebie czas, to tu nie ma się już z czego śmiać.”


Justin’s POV:
    Wróciłem do domu naprawdę szybko. Przez całą drogę, nie wypaliłem ani jednego papierosa, a na moich kolanach leżał jej stanik. Zaparkowałem z piskiem opon i wszedłem do domu, trzymając go w dłoni.
- Bieber!
- Nie jestem jakimś Bogiem, żebyście wszyscy kurwa coś ode mnie cały czas chcieli. – odpysknąłem.
- Gdzie byłeś? – stanął naprzeciwko mnie Bruce.
- Wydaje mi się, że jestem dorosły i nie muszę ci się tłumaczyć, a no i chyba moim ojcem też nie jesteś. – posłałem mu pewny siebie uśmiech.
- Myślisz, że kurwa nie wiem kto tu był?
     Jakoś poczułem zaskoczenie. W środku zrobiło mi się jakoś tak dziwnie. Moje oczy nieco się powiększyły, od razu odnalazłem wzrokiem Arthura, który pomógł mi wyprowadzić stąd Kelsey. Chciałem uniknąć właśnie czegoś takiego. Do naszego domu nie przychodził nikt, prócz ludzi, z którymi kręciliśmy interesy. Nigdy nie było z tym problemu, bo dziewczyna Bruce – Alison – mieszkała dość daleko stąd i Bruce rzadko ją odwiedzał, a jednak mimo tego bardzo się kochali i niemal codziennie do siebie dzwonili. Ale chuj w to, była tu zaledwie kilka razy, przejazdem.
      Bruce zbliżył się do mnie i wyrwał z dłoni, to co tak kurczowo trzymałem. Zdążyłem złapać go za zapięcie, lecz Bruce nie zamierzał odpuścić. Szarpnął materiał tak mocno, że z łatwością rozpruł się. Zacząłem oddychać przez nos, bo niewiarygodnie się wkurwiłem.
- Co kurwa zrobiłeś? – powiedziałem sycząc ze złości.
- Wydaje mi się, że zepsułeś rzecz należącą do swojej dziwki. – splunął.
     Natychmiast uderzyłem go w twarz z całej siły pięścią. Okręcił się i przytrzymał ściany, by się nie wywrócić na schody. Poczułem czyjeś dłonie na swoich barkach. Arthur.
- Po pierwsze, ty nie masz prawa jej tak nazywać. – zrobiłem krok w przód, wyrywając się od mojego przyjaciela. – Po drugie ty to zniszczyłeś. – podniosłem go, szarpiąc za jego koszulkę. – A po trzecie nie będziesz mi kurwa rozkazywał, co mogę, a czego nie.
   Popchnąłem go, co spowodowało, że upadł na schody. Przejechałem dłonią po włosach, podnosząc z podłogi, pozostałości po bieliźnie Kelsey.
- Jest pierdolonym problemem, nie widzisz tego?! – wstał. - Wplątujesz się w bójkę, ratując jej tyłek, przywozisz ją do domu, dając swoje ubrania, na których zapewne znaleźliby ślady krwi. Wie o tobie tak wiele, jak my?! – ryknął. – Chcesz ryzykować, dla jakiejś.. – zatrzymał się, wiedząc, że przyłożę mu po raz kolejny.
- Jest moim pierdolonym problemem, nie twoim. – warknąłem, mijając go i kierując się na górę.
- Przecież tak się nie da! – słyszałem krzyki Bruce. – Za kogo się kurwa uważa?! – uderzył w coś.
- Ssij mi kutasa. – powiedziałem, trzaskając drzwiami, od swojej sypialni.
    Rozłożyłem się na łóżku, ze splecionymi dłońmi pod głową. Kpiłem z niego, śmiejąc się sam do siebie. Nigdy nie było tak źle pomiędzy mną a Bruce. Co on do cholery miał do mnie? Czepiał się o byle gówno, kiedyś też to robił, ale aż tak mnie to nie wkurwiało. Wstałem, z chęcią zapalenia. Podszedłem do okna, które otworzyłem na rozcież i puszczając idealne kółka z dymu, myślałem nad tym co przed chwilą się stało. Z jednej strony pragnąłem, by odciąć się od tego i zapomnieć o wszelkich problemach. Nie mogłem tego zrobić sam, nawet nie wiedziałem jak powinienem ratować samego siebie, by nie popaść w nerwicę przez tego chuja. Pomimo faktu, że wszyscy nazywaliśmy się rodziną, każdy do każdego coś miał.
- Bieber! – usłyszałem, gasząc niedopałek.
    Po dłuższej chwili siedziałem już z tyłu w samochodzie, a na ramiona zarzuciłem swoją czarną, skórzaną kurtkę. Opadłem na siedzenie, wypuszczając z ust nadmiar powietrza. Na głowie, miałem czarną czapkę, daszkiem do tyłu, co przeszkadzało mi oprzeć do końca głowę. Westchnąłem z wyrzutem, mając gdzieś, jak to zabrzmiało. Obok mnie siedział Arthur – ktoś w tym momencie mi najbliższy. W sumie tak było od kiedy dołączył do nas, a zrobił to jako ostatni. Tylko on zawsze starał się mnie rozumieć i pochopnie nie wyciągać wniosków.
- Jesteśmy. – odezwał się Jason.
- No co ty kurwa nie powiesz? – mruknąłem tak cicho, bym tylko ja mógł to usłyszeć.
     Arthur uderzył mnie lekko w ramię, gdy wysiadaliśmy z auta. Oboje wysiedliśmy po tej stronie, spojrzał na mnie z uśmiechem na ustach, co w jego wydaniu oznaczało jedno „Pierdol go”. Wiedziałem to i bez jego gestu. Poklepałem go po ramieniu i ruszyłem w przód, trzymając się jak najdalej od Bruce. Szliśmy żwirową drogą w pięciu. Zupełnie się nie baliśmy, bo nie było czego. Chyba pierwszy raz czułem się tak spokojny, jeśli chodziło o taką akcję. Przeszliśmy przez fragment wybojów i stanęliśmy niedaleko wejścia do wielkiego magazynu.
- Do dzieła chłopcy. – zaczął Bruce. – Wiemy, po co tu przyszliśmy.
    Pokręciłem głową, olewając jego słowa. Był za delikatny, już nie po raz pierwszy, ale dziś to wkurwiło mnie podwójnie, a nawet potrójnie.
    Ruszyliśmy w końcu na przód, po zbędnych pytaniach Jasona i Marcela, jakby robili to po raz pierwszy. Zupełnie przestałem ich rozumieć dzisiejszego wieczoru. Marcel przy pomocy Bruce otworzył, a raczej odsunął wielkie, blaszane drzwi. W środku panowała ciemność. Jako, że znaliśmy ten magazyn, brak światła nam nie przeszkadzał. Ale to oznaczało tylko jedno.
- Nie ma ich tutaj. – syknął Jason.
    „Brawo za spostrzegawczość”, pomyślałem.  Nie rozumiałem o co chodziło. Z jednej strony spodziewali się konfrontacji z nami, wcześniej czy później, a z drugiej mogli nie wiedzieć nic. To było w tym całym gównie zagadką. Zawsze są dwie opcje i za chuja nie wiadomo, którą obstawiać. Wyjąłem z kieszeni telefon, jak zrobił to Bruce i zacząłem świecić po podłodze i okolicy, by zorientować się co się tu znajduje. W sumie gruba warstwa kurzu, mokre plamy, kilka krzeseł i pudło, do którego właśnie zaglądał Bruce.
- „To jeszcze nie koniec.” – przeczytał, wyjmując skrawek jakiejś kartki.
     Podszedłem do niego, znając te numery. Zajrzałem do pudła, wkładając do niego rękę, będąc pewien, że ma drugie dno. I tak też było. Wyjąłem tekturkę, pod którą znajdował się licznik. 9..8..7..
- To bomba! Uciekajcie! – wrzasnąłem. Bruce musiał uaktywnić ją, minimalnym dotknięciem, tak była zrobiona.
     Wszyscy rzuciliśmy się w kierunku wyjścia z magazynu, a ja cały czas miałem w głowie ten jebany licznik. 5..4.. przekroczyłem próg drzwi. Nie minęła sekunda, gdy usłyszałem dźwięk eksplozji, która wywróciła mnie i chłopaków, że znaleźliśmy się na ziemi.
- Kurwa! – usłyszałem, jak Bruce zaklął. Podniósł się z ziemi, kopiąc w leżący dość blisko, spory kamień.
     Nie rozumiałem tego, dlaczego zniszczyli swój własny magazyn. Przecież to było bez sensu. Odeszli z Worktown tak po prostu? To by się zgadzało. Zniszczyli by swój magazyn, by nikt nie mógł go po nich przejąć. Wszystko byłoby jasne, gdyby nie fakt, że zostawili wiadomość, że to jeszcze nie koniec..
- O co tu do kurwy nędzy chodzi? – zagadnął Arthur, otrzepujący ubranie z pyłu.
- Proste. Wypowiedzieli nam wojnę. – odparłem, spluwając.
   

Kelsey’s POV:
     Gdy wróciłam do domu, było już dość późno. Wcisnęłam ubrania Justina do swojego jasnego plecaka, by nikt ich nie zauważył i ruszyłam w kierunku schodów.
- Kelsey Jones. – usłyszałam i zaklęłam pod nosem. Ujrzałam mamę, wychylającą się zza drzwi kuchennych. – Gdzie byłaś do tej pory?
- Byłam u Kate po szkole. Poprosiła mnie bym pomogła jej w czymś, wszystko okej, mamo. – wymusiłam na swojej twarzy uśmiech.
     Nieoczekiwanie z salonu wyszedł mój ojciec, a ja mimowolnie spojrzałam w kierunku szyby, która rano była wybita, a teraz stała tam, jakby w ogóle nienaruszona. Obdarzyłam go obojętnym wzrokiem i ruszyłam na górę, przygryzając wargę, żeby mama nie zauważyła, że niemal płaczę. Była nieświadoma, nie wiedziała o niczym i to tak bardzo mnie bolało, bo wiedziałam, że nie mogę pisnąć nawet słówkiem.
    Zanurzyłam się w ciemności swojej sypialni, rzucając się na łóżko a  po chwili zapadłam w sen.
    Obudziłam się kilka godzin później. Spałam 6 godzin w ciągu dnia, to nie było normalne u mnie. Dochodziła 23:00. Od razu wyjęłam piżamę spod poduszki i udałam się do łazienki, by wziąć prysznic. Letnia woda okryła moje ciało i po chwili znów stałam calutka mokra. Rozkoszowałam się każdą sekundą, gdy nakładałam i spłukiwałam żel oraz szampon.
    Owijając się ręcznikiem, wytarłam się i nałożyłam w końcu swoją koszulkę i swoje szorty. Uśmiechnęłam się, na myśl, która przyszła mi gdy wracałam do domu. Miałam zamiar spać w koszulce Justina, która tak wspaniale pachniała. Skarciłam się, stukając się w czoło i podsuszyłam swoje włosy, następnie wyszczotkowałam zęby i wytarłam twarz tonikiem. Po krótkiej chwili leżałam już w swoim łóżku, wpatrując się w sufit.
    Po raz pierwszy w życiu, nie czułam się całkowicie bezpiecznie. Po raz pierwszy w życiu przekręciłam klucz w swoich drzwiach na noc. Moje oczy niemal natychmiast się zaszkliły, ale zagryzłam wargę, by nie pozwolić im wypłynąć. Nienawidziłam tego uczucia bezradności. Przekręciłam się na drugi bok, by znaleźć jak najlepszą pozycję do spania. Nagle telefon, leżący pod moją poduszką zawibrował. Spojrzałam na zegarek, stojący na szafce nocnej, który wskazywał 23:40 i zdziwiłam się, że ktoś tak późno szuka ze mną kontaktu.
    Widok na wyświetlaczu, zaparł mi dech w piersiach.
- H-halo?
- Dobrze cię słyszeć, shawty. – usłyszałam po drugiej stronie. – Śpisz?
- Teraz już nie. Wszystko w porządku? – wyczułam w jego głosie przeszywający go ból, smutek. Nie wiedziałam, jaki był tego powód.
- Czy ty też będziesz miała pierdolony problem ze wszystkim? – zdenerwował się. – Po prostu chciałem zadzwonić, więc to zrobiłem.
     Nie wiedziałam co powinnam mu powiedzieć, więc westchnęłam, na znak, że odpuszczam i nie będę się go czepiała. Ale wiedziałam, że prędzej czy później będę musiała zadać pytanie, które dręczyło mnie od początku, gdy zobaczyłam, że to on do mnie dzwoni.
Justin? – zaczęłam nieśmiało.
- Huh?
- Dlaczego to do mnie zdzwoniłeś?
    Zamilkł, albo zastanawiał się nad odpowiedzią. W każdym razie zaskoczyłam go tym pytaniem, w sumie sama siebie też zaskoczyłam, że odważyłam się go spytać o to. Byłam cholernie ciekawa jego odpowiedzi.
- Kelsey, nie zadawaj głupich pytań. Do wszystkich innych dzwonię w interesach, a z tobą na nic się nie umawiam, prawda? – usłyszałam, jego trochę zmieszany głos. – Chyba, że będziesz chciała. – dodał z cichym śmiechem.
- Jesteś dupkiem. – skwitowałam, bez zastanowienia.
- Pff.. – prychnął do słuchawki. – A ty zachowujesz się jak suka, gramy dalej? – jego głos był wyczekujący.
- Nie będę się bawiła w twoje gierki, panie Bieber.
- Właściwie, gdzie ty mieszkasz, jak masz na nazwisko? Może mam do czynienia z kryminalistką? – zaśmiał się dwuznacznie.
     Nagle mnie zatkało. Właśnie uświadomiłam sobie, że nie mogę mu powiedzieć gdzie mieszkam, a moje nazwisko będzie dla niego szokiem, a gdy dowie się, że jestem córką Sędziego, wyrzuci mnie ze swojego życia szybciej, niż się w nim pojawiłam. To bardzo zabolało.
- Ja, nazywam się Kelsey Jones.
- Jones? – powtórzył. – O kurwa, to tak, jak osoba, której nienawidzę.
     Wyobraziłam sobie, jak właśnie zaciska szczękę. Na pewno to robił. Byłam więcej niż pewna. Mnie również ścisnęło w środku, gdy wypowiedział te słowa. Byłam świadoma, że nienawidzą mojego ojca, więc zdecydowałam, że tak długo jak będzie to możliwe, Justin nie dowie się, że jestem jego córką.
- Adres?
- Nie tak szybko, Bieber. Nie dowiesz się, gdzie mieszkam, dopóki nie zdecyduję, że na to czas. – odparłam z nieśmiałym uśmiechem na ustach.
     Dobrze wiedziałam, co oznaczałoby gdyby zjawił się u mnie. Koniec wszystkiego. Ale właściwie to czego?
- Boisz się mnie?
     Pytanie zbiło mnie z tropu, całkowicie. Musiałam na nie odpowiedzieć.
- Nie boję się ciebie, Justin. – na wpół szeptałam i miałam wrażenie, że moje słowa, uniosły kąciki jego ust w górę, co automatycznie spowodowało to u mnie.
- W takim razie weź moje ubrania jutro ze sobą do szkoły. Przyjadę po ciebie, hm? – odchrząknął cicho, a w tle usłyszałam hałas, jakby..
- Uderzyłeś się?
- Jak to?
- Słyszałam. Pewnie o łóżko, co?
    W odpowiedzi usłyszałam jego chichot, którym sama wybuchłam, wyobrażając sobie, jak trzyma swoją stopę i podskakuje, próbując zmniejszyć ból.
- W chuj zabawne. – stęknął.
- Żebyś wiedział. – próbowałam się już opanować.
- Dobra, Jones, to właściwie do dziś. – przerwał mój trans.
- Dobranoc Justin i uh.. – urwałam, gryząc się w język, że w ogóle zaczęłam cokolwiek.
- Co? – spytał, a ja nadal nie wiedziałam, czy powinnam kontynuować. – Nienawidzę, jak ktoś zaczyna i nie kończy, więc zrób to, proszę cię.
- Nie przejmuj się tak wszystkim. Wiem, że coś cię gryzie, bo wyczuwam to w twoim głosie. Może to głupie, ale wiem, że ci źle. – nerwowo zaciskałam drugą pięść, bo nie wiedziałam, jak on to odbierze. – Nie rób tego. Nie wiem jak mogę ci pomóc, ale jeśli jest taka możliwość, powiedz mi.
- Dobranoc, Kelsey. – westchnął delikatnie, wprowadzając mnie w stan, w którym zachciało mi się spać. Jego głos stał się milszy, dzięki czemu uśmiechnęłam się, przygryzając lekko wargę. – Ładnie się uśmiechasz. – dodał.
- Śpij dobrze, Justin. – odparłam, rozłączając się szybko, by w poduszkę móc głośno jęknąć. Rozszerzyłam oczy, prostując się i wypuszczając głośno i powoli powietrze. Nakryłam się kołdrą i z wielkim uśmiechem zamknęłam oczy.


~~~*~~~ 
 Kolejny rozdział dość szybko, jak na mnie. 
Nie wiem czy ktoś tutaj zagląda, ponieważ pod poprzednim rozdziałem pojawiło się tylko 4 komentarze..  
To naprawdę nie jest fajne, bo nie piszę dla siebie tylko.. 
Proszę was o danie mi motywacji, bo naprawdę przestanę widzieć sens pisania tutaj :(

9 komentarzy:

  1. Pisz dalej ;) jest świetne ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Czekam na następny rozdział!

    OdpowiedzUsuń
  3. super! Kocham te ff! Nie przejmuj sie iloscia komentarzy :)

    OdpowiedzUsuń
  4. kocham super piszesz<3

    OdpowiedzUsuń
  5. Jest czadowy, supi serio
    Czekam na następny <3

    OdpowiedzUsuń
  6. Przeczytałam ten rozdział parę dni temu, wybacz, że komentuję dopiero teraz. A więc rozdział jak zwykle świetny! Uważam, że jest słodki, hahah, a przynajmniej chyba najsłodszy ze wszystkich, które tu się pojawiły, lol :D Bruce mnie wkurza, serio wkurza, grr.. Nie mogę się doczekać nn! <3
    Tak wgl, to odezwałam się do Ciebie na gg jak prosiłaś, ale mi nie odpisałaś.. Jeśli jednak nie dostałaś wiadomości, to dam Ci mój numer gg, więc się odezwij - 10820520 <3 A jak nie, to zawsze możesz na Twitterze też napisać! :D
    hidden-enemies.blogspot.com // labrer.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  7. Super rozdział ♥

    OdpowiedzUsuń
  8. Booooooże kocham <3
    nie mg się doczekać następnego rozdziału *.*

    OdpowiedzUsuń