Kelsey’s POV:
Susząc na szybko włosy, usłyszałam wibracje swojego telefonu. Serce
zabiło mi jakoś szybciej i uderzyłam się w głowę tym gorącym, powoli
przepalającym się urządzeniem. Jaka ja jestem głupia, niezdara – wszyscy mają
rację. Wysuszyłam włosy niemal do końca i szybko je wyszczotkowałam. W drodze
do swojej sypialni związałam je w niedbały, luźny koczek i ujęłam w dłoń
wibrujące wcześniej urządzenie.
Od: *Justin*
„To niedługo się okaże.”
Rozszerzyłam oczy i położyłam dłoń na swojej lewej piersi, pod którą
wariowało coś, dzięki czemu żył każdy człowiek na ziemi. Rzuciłam telefon na
łóżko, a sama naciągnęłam na siebie luźną, białą sukienkę. Za oknem promienie
słoneczne bogato oświetlały moje okno, więc domyśliłam się, że jest naprawdę
ciepło. Wcisnęłam stopy w czarne baleriny i otworzyłam drzwi, chcąc zejść na
dół. Stawiając stopę na pierwszym stopniu, usłyszałam szepty z dołu. Od razu
poznałam do kogo należały dwa głosy. Pierwszy do mojego ojca – Sędzi Worktown,
miałam świadomość, że jest on znienawidzony w świecie zbrodni, niejednego
wsadził już za kratki – drugi do jego kumpla z pracy – Jeremy’ego Parkera.
Ojciec nigdy nie dzielił się żadnymi faktami ze swojej pracy. Ściśle tajne – tyle razy to już
słyszałam. Przywykłam, że ojciec nigdy nie będzie do końca bezpieczny, ale
obiecywał, że nic mu się nigdy nie stanie. Miał możliwość wzięcia ochrony, ale
nigdy z niej nie skorzystał, mówił, że jej nie potrzebuje. Rzeczywiście, jak na
razie tak było. Nigdy nie czułam jakiegoś zagrożenia, które by na niego czyhało, a jednak i tak bałam się
o niego. W końcu był moim ojcem. Nie wyobrażałam sobie, by cokolwiek mogłoby mu
się stać, nie brałam takiej opcji pod uwagę.
- To już kolejne ostrzeżenie, Harry.
Nie można tego tak zostawić. Sam dobrze powinieneś o tym wiedzieć. – mówił
Parker.
- Wiem jak sobie z tym poradzić,
jasne? Nie potrzebuję adwokata. – zaśmiał się, bo Jeremy właśnie takie miał
stanowisko w Sądzie.
- Zawsze byłeś odważny. Listy z
pogróżkami już przechodziłeś, ale rozstrajanie silnika, majstrowanie przy zamkach
i systemie alarmowym, dwuznaczne zdjęcia w skrzynce. – wyrzucił ręce w
powietrze. – Ciesz się, że twoja żona ani córka jeszcze tego nie widziały! Jak
im to wytłumaczysz, hm?
Nastała cisza, a ja zeszłam jeszcze kilka schodków w dół, bezszelestnie.
Ojciec chodził w tą i z powrotem. Ubrany był w szarą koszulę i ciemne jeansy.
Na etażerce leżał stos białych kartek i kilka zdjęć, ale nie mogłam dojrzeć co
na nich jest.
- O niczym się nie dowiedzą. Nie ma
takiej potrzeby, nie będę ich martwił. – odchrząknął, składając ręce jak do
modlitwy, przysuwając do ust. – Nie ucierpią przeze mnie. To o mnie chodzi tym
kryminalistom, a ja zupełnie nie wiem, który może chcieć się na mnie zemścić.
- Dobrze wiesz, że to nie skończy
się dobrze. – dodał Jeremy. – Zrób coś z tym, Jones.
- Tato.. – powiedziałam cichym
głosem, opierając się o łuk salonu.
- Cholera, Kelsey.. – mruknął
zawiedziony. Pragnął, bym ani ja, ani mama o niczym się nie dowiedziała.
Niestety. Los tak chciał.
- Co to ma znaczyć?! – brzmiałam
naprawdę poważnie jak na 18latkę.
- Kochanie, to nic takiego. Poradzę
sobie z tym, przecież dobrze wiesz. – uśmiechnął się do mnie, wyciągając ramię,
by mnie nim objąć. Odsunęłam się, mnąc krótki rękawek sukienki.
- Kto ci grozi? – brnęłam dalej.
- Kelsey, nie wiem. Naprawdę nie mam
pojęcia. Pamiętasz co ci obiecałem? – spojrzał mi w oczy, które były zaszklone.
– Że tobie i mamie nic się nigdy nie stanie.
Skrzyżowałam ręce na piersi, kurczowo się obejmując.
- Tu chodzi o ciebie! Naprawdę nie
widzisz, do czego to wszystko prowadzi?! Przecież jeszcze chwila i… - nie
skończyłam dokończyć zdania, ponieważ nagle rozległ się olbrzymi hałas.
- Padnij! – krzyknął Parker.
Nim zdążyłam się zorientować, leżałam na ziemi, a tata trzymał dłoń na
mojej głowie, bym się nie podnosiła. Usłyszałam dźwięk tłuczonej szyby i
wydałam z siebie stłumiony krzyk. Nie wiedziałam co się dzieje. Leżałam w
bezruchu, a wokoło panowała grobowa cisza. Ojciec podniósł się po chwili i
podszedł do stłuczonego okna.
- Co to było do cholery?! – krzyknęłam
a z moich oczu leciały łzy.
- Kelsey..
Nie chcąc go słuchać, chwyciłam poduszkę z sofy cisnęłam w niego. Nigdy
nie doszło do czegoś takiego, nie mogłam uwierzyć, nie mogłam się uspokoić, mój
oddech był nierówny i trzęsły mi się dłonie. - To był zamach na twoje życie,
rozumiesz?! Ktoś chce cię zabić! – wrzasnęłam, ściskając pięści.
- Kurwa mać! – wrzasnął Jeremy,
wyciągnął telefon i chciał wybrać jakiś numer, na co mój ojciec położył dłoń na
jego wyświetlaczu, by mu to uniemożliwić.
- Zawieź Kelsey do szkoły, proszę,
ja zajmę się tym – wskazał ruchem głowy na szybę – i tym – podniósł z podłogi
nabój, który ją wybił.
Justin’s POV:
Wczorajszy dzień…
- Mogę?
- Skoro musisz.. – westchnąłem
obojętnie.
Bruce stanął niedaleko mnie, a ja odkładając telefon podszedłem do okna,
nawet na niego nie patrząc.
- Justin. To nie jest tak jak myślisz.
- A jak kurwa jest?! Stwierdziłeś, że
nie można zostawić mnie samego, bo wpakuję się w jakieś gówno. – przymrużyłem
oczy. – A wiesz co ci powiem? Wpakowałem się w nie już dobrych kilka lat temu,
gdy cię poznałem. Od tego dnia moje życie jest jedną wielką kupą gówna. –
splunąłem.
- To prawda. Pamiętam to, jakby to
było wczoraj. Byłeś pierwszy, który dołączył do mnie, znam cię najlepiej z nich
wszystkich, tak jak i ty mnie. Doskonale wiem, że można na tobie polegać, tak
jak i ty wiesz, że czasami wpadasz w szał, który pakuje nas w kłopoty.
- Co ty mi kurwa chcesz przez to
powiedzieć?
- To, że bez ciebie to już nie to
samo. – nigdy nie słyszałem, by mówił coś takiego. – Nie chciałem by to co
mówiłem wtedy przed klubem tak zabrzmiało, byłem wściekły, bo nie chcę żebyś
kiedykolwiek.. – zrobił pauzę. – To pojebane. – mruknął.
Podszedłem bliżej niego, wzrok mając wbity w podłogę. Wyczuwałem dziwną
troskę w jego głosie. To było dość nienaturalne i aż dziwne.
- Nie chcę żebyś tam wrócił. Po prostu
kurwa ci na to nie pozwolę, rozumiesz? – przejechał dłonią po swoich ciemnych włosach.
– Wolałbym zrobić to, co należy do ciebie, żebyś nie musiał kolejny raz
przechodzić przez to gówno.
- Nie rób ze mnie pizdy, Bruce. To nie
sprawi, że nagle zaczniesz mi na nowo ufać. – obróciłem się do niego tyłem. –
Spierdoliłem raz. Trzy lata temu, to zajebisty powód by odsunąć mnie od
grubszych akcji. – zaśmiałem się. – Więc śmiało, zrób to.
Zorientowałem się, że staliśmy już twarzą w twarz, tak dosłownie, bo
byliśmy tego samego wzrostu. Czułem, jak szybko wali mi serce i jak próbuje
uspokoić oddech.
- Nie, Bieber. Po jaką cholerę mam to
robić?! – podniósł głos. – Czemu musisz być takim chujem?!
- A ty czemu zawsze musisz mieć
wszystko pod kontrolą? Czasem decyzje podejmowane spontanicznie są
najlepsze, jeszcze się tego nie nauczyłeś?
- Spontanicznie zabiłeś Scotta,
traktujesz to, jako najlepszą decyzję?! – wrzasnął.
Ująłem go za fragment koszulki i przycisnąłem do ściany. Kipiała ze mnie
złość, której musiałem dać wydostać się na zewnątrz. Zacisnąłem szczękę.
- Nie wiesz jak poczułem się, gdy ten
śmieć zginął z mojej ręki. Nie wiesz, jak było mi błogo, patrząc jak zdycha pod
moimi stopami, jak wlepiał we mnie wzrok, myśląc, że mu jeszcze pomogę. Nie
masz kurwa pojęcia jak zajebiście poczułem się, że osoba, która zniszczyła mi
życie nabiera ostatniego oddechu. – miałem chyba obłęd w oczach. – Nie żałuję.
– szepnąłem. – Gdybym miał możliwość, zrobiłbym to jeszcze raz, kolejny a
później znowu i tak w kółko.
Puściłem go, rzucając, czyli dociskając go jeszcze do ściany. Odsunąłem
się, ciągnąc za końce moich włosów. Nienawidziłem wracać pamięcią w przeszłość.
A jednak ona uwielbiała wracać do mnie.
Kilka lat wcześniej…
- Wynoś się z tego domu! – wrzasnąłem.
- Mam takie samo prawo na bycie tutaj, jak ty!
- Jesteś tylko pierdolonym błędem, który zdarzył się
mojej matce 17 lat temu! Niczym kurwa innym!
Podszedł do
mnie, popychając na ścianę. Jego niebieskie oczy, błysnęły chęcią pobicia mnie,
a może czegoś innego? Jak się okazywało, ten dupek był bardzo podobny do mnie,
niestety.
- Nie będziesz mi rozkazywał, Justin. Nie ty tutaj
rządzisz, rozumiesz? – syknął. – Będę tu bywał, kiedy tylko mi się zachce, bo
tu mieszka moja matka.
Nie mogłem
słuchać tego, jak nazywał ją tak samo jak i ja do niej mówiłem. Nie zasługiwał
na to. Byłem w stanie obronić ją przed wszystkimi, którzy jej zagrażali. Nie
chciałem dopuszczać do tego, by się do niej zbliżał, tak samo jak ten, który go
spłodził. Kopnąłem go w kolano, powodując, że zwolnił swój uścisk na mnie i
uderzyłem go pięścią w twarz.
- Jesteś niczym, tak samo jak twój ojciec, który zgwałcił
moją matkę! – ryknąłem, czując, jakby żyły na mojej szyi miały zaraz wybuchnąć.
– Nie masz prawa nazywać jej matką! Myślisz, że chciała nią być?! Nie mogę
kurwa uwierzyć, że mógłbym kiedykolwiek nazwać cię bratem. – splunąłem.
- Mam tylko jednego brata, który nazwa się Scott. –
obdarzył mnie pogardliwym spojrzeniem i szybko rozmasowując zaczerwieniony
policzek, opuścił mój dom.
- Kurwa! – wrzasnąłem, kopiąc w fotel, stojący obok mnie.
Złapałem się
dłońmi za kark, ściągając głowę w dół. Klnąc pod nosem, przez przypadek
zauważyłem swoją matkę skuloną na schodach. Była we łzach.
Podszedłem do
niej i siadając obok, objąłem ją ramieniem.
- Oh, Justin.. – rozkleiła się.
- Shh, kochanie. Przepraszam, że musiałaś tego słuchać. –
szepnąłem jej we włosy. – Nie bój się, jestem tu z tobą, hm? – podniosłem
palcem jej podbródek tak, by spojrzała mi w oczy. – Poradzimy sobie razem.
- To był tylko i wyłącznie wybór
twojego brata, Ju…
- Nie nazywaj go kurwa moim bratem! –
ryknąłem głośniej, niż zamierzałem. – Nie nazywaj tego gówna moją rodziną!
- Jasne, wybacz. – uniósł dłonie w
geście przeprosin i bezradności. – Ufam ci, Justin. Tego możesz być pewien.
Przestań wracać do przeszłości, ona znów chce przejąć nad tobą kontrolę, nie
pozwól na to po raz kolejny.
Spojrzałem na niego. Chciał dobrze, ale ja wiedziałem, że to zależy ode
mnie. Nikt nie mógł mi pomóc, a ja bałem się ryzykować. Tak, niby ryzyko
towarzyszyło mi przez życie, niczym moja nieodłączna część, ale bałem się
przeszłości. Choć często zadawałem sobie pytanie czy bardziej przeraża mnie
ona, czy to, co będzie dalej?
- Jasne. – mruknąłem w jego kierunku.
– Zostaw mnie samego, okej?
- Jak chcesz. – powiedział i zmierzył
w kierunku wyjścia z mojej sypialni. – Pamiętaj, Bieber.
Zostawił mnie samego, na moje własne życzenie. Usiadłem na szerokim
parapecie mojego okna i ująłem w dłonie gitarę, spod mojego łóżka. Nie lubiłem
robić tego przy kimś, to miało uspokajać mnie, a nie zadowalać kogoś. Gdy
szarpałem za struny, z moich ust szeptem wydobywały się jakieś słowa „There’s nothing like us, nothing like you and me..
Together throught the storm..”
~*~
Rozmyślając nad wczorajszym dniem, nie
mogłem skupić się na grze. Właśnie ogrywał mnie James, co było przecież
niemożliwe. Nigdy chyba nie wygrał z żadnym domownikiem, dlatego musiałem się
ogarnąć.
Po kilku sekundach wysunąłem się na
prowadzenia, a po kilku minutach, jak zwykle wygrałem, a James przyzwyczajony
do porażek, tylko machnął ręką w moim kierunku i olał to, że wszyscy jak zwykle
się z niego nabijali. Kupienie Xboxa było naprawdę dobrym pomysłem. Wstałem z
fotela i podszedłem do lodówki, by napić się czegoś zimnego, bo było strasznie
duszno. Słońce już zaszło, co zapowiadało burzę, którą uwielbiałem. W mojej
kieszeni rozległ się dzwonek połączenia. Na wyświetlaczu przeczytałem „Patric”.
-
Załatwione? – spytałem od razu.
-
Załatwione. Wszystko tak, jak miało być. – słowa te wywołały uśmiech na mojej
twarzy.
- Co do
kasy, zgadamy się w najbliższym czasie.
-
Interesy z tobą, panie Bieber, to czysta przyjemność.
-
Wzajemnie. – skierowałem do telefonu po czym się rozłączyłem.
Nalałem sobie soku i opróżniłem zawartość
szklanki, a zaraz potem kolejnej. Co ja będę robił w tym domu? Przypomniałem
sobie, że dziś wieczorem mamy iść do Connora, czego nie zrobiliśmy wczoraj.
Była to decyzja Bruce, wolał porozmawiać ze mną i odłożyć tamtego chuja jeden
dzień w przód. W sumie było mi wszystko jedno. Każdego dnia mógłbym go
rozwalić, ale każdego kolejnego chciało mi się coraz bardziej. Taki już byłem.
Im dłużej coś odwlekałem, zbierało się we mnie coraz więcej złości i chęci
dania większej nauczki.
Porwałem kluczyki z przedpokoju i
wymknąłem się tak, by Bruce tego nie widział. Nie chciało mi się powtarzać mu,
że pamiętam o dzisiejszym wyjściu. Zasiadłem za kierownicą swojej czarnej,
niskiej dziewczyny i uruchomiłem cichutki silnik. Wyjechałem na drogę i
zapaliłem papierosa. Miałem o prostu ochotę się przejechać. Po kilku zakrętach
znalazłem się w centrum, które szybko ominąłem i jeździłem po bocznych ulicach,
gdzie mieściły się głównie domy, kamienice, rezydencje i pojedyncze
spożywczaki. Patrząc na przednią szybę, zauważyłem krople deszczu. Świetnie. W sumie jeszcze przed chwilą
świeciło słońce i było tak duszno, że w czarnej bokserce miałem wrażenie, że
się topię. Po chwili usłyszałem grzmot, a pojedyncze kropelki na szybie,
zmieniły się w strugi deszczu, zaczęło lać jak cholera. Współczułem tym, którzy
właśnie nie mili gdzie się schronić. Zwolniłem nieco, by nie wpaść w poślizg,
zresztą nigdzie mi się nie śpieszyło. Wygodnie opadłem na fotel, opierając się
plecami, jedną dłoń zostawiając na kierownicy. Skręciłem w Ravenwood.
Wjeżdżając w pojedyncze kałuże, ochlapałem
jakąś panią, ale nic to na mnie nie zrobiło. To niech ona uważa, ja prowadzę,
jadę prosto, wyznaczonym do tego pasem. Zauważyłem, że ściemniło się przez
chmury burzowe, które nagle zasłoniły niebieskie niebo. Zagwizdałem,
wydmuchując powietrze. Zauważyłem jakąś dziewczynę idącą chodnikiem, blisko
ulicy w sukience. Była cała przemoczona. Zaśmiałem się, widząc, jak bardzo
zgrabny ma tyłek, którego kształty bardzo dobrze widoczne były przez mokry,
przylegający do niego materiał, a do tego prześwitujący. Coś mi mówiło, żeby
się zatrzymać.
Odsunąłem szybę od strony pasażera i
zwolniłem do minimum, gdy znajdywałem się tuż przy dziewczynie.
- Ej! –
podniosłem głos, by przekrzyczeć deszcz.
Dziewczyna spojrzała na mnie i wtedy
ujrzałem jej twarz. Okalały ją mokre kosmyki ciemnych włosów. Szczęka drgała
jej z zimna i kurczowo obejmowała się ramionami, by dodać sobie choć trochę
ciepła. Zaśmiałem się pod nosem.
-
Wsiadaj! – krzyknąłem, nie zatrzymała się.
- Dam
sobie radę!
-
Zatrzymaj się, gdy mówię do ciebie! – krzyknąłem.
Dziewczyna
stanęła w miejscu, pozwalając, by woda moczyła ją dalej. Mrużyła oczy i nabierała
oddechu przez otwarte usta. Obserwowałem jak jej klatka piersiowa unosi się i
opada w nieregularnym tempie.
Przed moim autem, nagle pojawił się motor,
nie taki sobie, był w chuj drogi i wyglądał zajebiście, przyznaję.
- Hej,
mała, podwieźć cię?! – usłyszałem.
Kelsey skrzywiła się, mając grymas na
twarzy. Spojrzała w jego kierunku i pokręciła głową przecząco.
- No
dalej, tylko cię podwiozę. – szeroki uśmiech z jego gęby nie schodził.
Wychyliłem głowę przez okno, od razu
czując jak deszcz mnie naznacza.
- Jesteś głuchy?! – krzyknąłem. – Spierdalaj stąd, zanim wyjdę z tego samochodu i
połamię wszystkie twoje kości jedną po drugiej.
Zdjąłem mu z twarzy jakąkolwiek oznakę
życia, w zmian za to rozszerzył nieco swoje oczy i niemal natychmiast wycofał
się, zakładając kask i odjechał, świecąc mi czerwonym światłem, Pokazał mi
środkowy palec.
- Pierdol
się! – wrzasnąłem.
Skryłem się ponownie w samochodzie,
przejeżdżając dłonią po zwilżonych włosach. Spojrzałem w lewo. Nadal stała na
chodniku. Tak? Spróbujemy inaczej. Nacisnąłem pedał gazu i nim samochód zdążył
ujechać dwa metry, cel został osiągnięty.
- Justin!
– krzyczała. – Justin, zaczekaj!
Zaśmiałem się pod nosem, słysząc jak
otwiera drzwi od strony pasażera. Usiadła ocierając twarz, by móc normalnie
przejrzeć na oczy. Odgarnęła większość mokrych włosów, które wchodziły jej
dosłownie wszędzie i wypuściła powietrze z płuc.
- W co ty
kurwa grasz? – spytałem.
- Nie
chciałam robić ci problemu.
- Za
późno. – syknąłem i ruszyłem dość szybko, zakręcając na środku ulicy.
Szybko przejechałem przez centrum, bo
wszelkie korki zniknęły i zacząłem kierować się w stronę swojego domu. Wolałem
zaryzykować, niż mieć ją później na sumieniu.
- Gdzie
ty mnie zabierasz?
- To porwanie,
siedź cicho. – skwitowałem ją.
Zapanowała cisza, a ona przez kilka sekund
wpatrywała się we mnie, jakby mi uwierzyła, następnie nerwowo zaczęła naciągać
morką sukienkę jak najdalej mogła. Starczyło jej ledwo do kolana.
- I tak
widziałem już wystarczająco, skarbie. – mrugnąłem do niej, czując, że znów się
na mnie patrzy.
Jęknęła z zawstydzenia i odwróciła swoją
twarz, patrząc przez okno. Powoli pogoda wracała do normy, a ja nie miałem zbyt
wiele czasu.
- Muszę
wracać do domu. – usłyszałem jej cichy głosik, jakby kurwa bała się życia.
-
Przestań zachowywać się jak dziecko. Wkurwia mnie to.
Dopiero teraz spojrzałem w jej oczy na
kilka sekund. Były czerwone, a ja byłem pewien, że to nie tylko od deszczu.
Musiała płakać i to dość długo i obficie. Ścisnęło mnie w środku a dowodem
tego, było to, że moje dłonie zaciśnięte były wokół kierownicy, a samochód
gwałtownie przyśpieszył, pod wpływem nacisku mojej stopy na przycisk gazu.
- Justin.
– powiedziała, chcąc przywołać mnie do porządku. – Justin! – powtórzyła żywiej,
jakby do mnie nic nie trafiało. Zwolniłem nieco. – Co jest?
- Nic
kurwa nie jest. – syknąłem. – Po prostu nie odzywaj się już. Udajesz
pokrzywdzoną, a to ja mam z tobą cały czas problem.
- Nie
kazałam ci się zabierać z tego chodnika! O nic cię nie prosiłam, panie Bieber!
– rzuciła rękami w górę.
- Uspokój
się, zachowujesz się jak suka. Kto wbiegł mi prawie do samochodu? –
splunąłem przez okno, zbliżając się do domu.
- Kto
prawie zabił faceta, który chciał mnie podwieźć? Mogłam skorzystać z jego
propozycji. – opadła na fotel, całym swoim ciałem.
- Co ty
kurwa powiedziałaś?
Zająknęła się. Wiedziała o co mi chodziło.
Ona doskonale była świadoma tego, że temu facetowi chodziło o jedno. Skojarzyła
to z nocą w klubie, byłem tego pewien, że przypomniała sobie, jak ją
uratowałem. Żyły zaczęły pulsować mi szybciej, a deszcz przestał padać. Jakoś
nie mogłem wyobrazić sobie, że ktoś znów mógłby chcieć zrobić jej krzywdę.
- Ja..
Przepraszam, nie chciałam.. – prawie szeptała.
Zajechałem na parking przed domem.
- Po
prostu zamknij się i rób co mówię.
Wysiadłem, sugerując by zrobiła to samo.
Gdy doszedłem do drzwi, czułem, że stoi za mną. Otworzyłem je, gestem dłoni
sugerując jej, by trzymała się z tyłu, następnie położyłem palec na ustach,
nakazując jej ciszę. Zobaczyłem, że wszyscy siedzą w salonie. Nie zwrócili
nawet na mnie uwagi, bo zajęci byli grą. Machnięciem dłoni, pokazałem jej, by
podeszła bliżej i wskazałem schody. Ruszyła przodem, ja tuż za nią, obserwując
jej zgrabne pośladki, bez jakiegokolwiek nadmiaru tłuszczu. Otworzyłem jej
drzwi, pierwsze po prawo i kazałem wejść do środka. Udało się, nikt jej nie
zauważył.
Stanęła obok łóżka, trzęsąc się z zimna.
Widziałem to. Podszedłem do szafy w poszukiwaniu czegoś, co nie będzie
potrzebne mi w najbliższym czasie. Wyjąłem parę czarnych dresów, dość obcisłych
i czarną bluzkę z długim rękawem z
napisem „Bullshit”. Rzuciłem w jej stronę.
- Załóż
to.
- Jasne,
gdzie mogę to zrobić?
- Tutaj.
A co? Wstydzisz się mnie? – podszedłem do niej, zapominając, jak bardzo jestem
na nią wkurwiony. Oblizałem dolną wargę, zupełnie mimowolnie.
Spojrzała na mnie bezbronnym spojrzeniem, w
sumie takim, że nie wiedziałem jak to interpretować. Przeleciałem wzrokiem od
jej twarzy, poprzez piersi, brzuch, kończąc na stopach. Nie mogłem się
powstrzymać.
- Tam
jest łazienka. – wskazałem dłonią na białe drzwi. Odchrząknąłem, siadając na
skraju łóżka, obserwując jak Kelsey zmierza w kierunku nich. – Pomóc ci ją
rozpiąć? – rzuciłem, niewiele myśląc.
- Dam
sobie radę, do tej pory zawsze robiłam to sama.
W sumie miałem ochotę ją z niej zedrzeć.
Co ja na to poradzę, że myślałem w tym momencie całkowicie jak samiec, w
okresie godowym. Bez kitu, nie pamiętam, kiedy ostatnio czułem coś takiego.
Dziewczyna zamknęła za sobą drzwi i
usłyszałem jak po chwili odkręca wodę w kranie. Po niedługiej chwili wyszła z
łazienki. Widziałem, że musiała rozczesać swoje włosy dłonią, bo nieco bardziej
jej się ułożyły. Zwisały, załamując się na ramionach, reszta spoczywała z tyłu,
na plecach. W moich ubraniach wyglądała.. naprawdę cholernie seksownie. Nie
ważne, że były na nią nieco za duże, to właśnie powodowało to, że.. Uh.. W
dłoniach kurczowo trzymała złożoną, przemoczoną sukienkę i… swój stanik?
- Czy ty
nie masz nic pod spodem? – zaśmiałem się.
-
Justin.. – skarciła mnie. Była tak bardzo nieśmiała, że to jeszcze bardziej
mnie bawiło.
Stanęła niedaleko mnie, byłem pewien, że
nie usiądzie na łóżku. Po moich dwuznacznych tekstach, była skrępowana do
potęgi. Jak to ja, zawsze musiałem powiedzieć o kilka zdań za dużo.
Wstałem, zachęcając ją, by poszła za mną.
Nim położyłem dłoń na klamce, one same się otworzyły.
- Co do
kurwy? – usłyszałem i wciągnąłem Arthura do środka.
- Zamknij
ryj. – zdenerwowałem się.
- Co to za
laska, Bieber? – oczy miał jak pięć złoty.
- Żadna
laska, to Kelsey, moja znajoma. – odparłem. Dopiero po chwili zorientowałem
się, co ja właśnie powiedziałem. Pokręciłem głową, wzdychając. – Stary, musisz
pomóc mi ją stąd wyprowadzić, bez zwrócenia uwagi.
Arthur nie zdejmował z niej wzroku, co
zaczynało mnie wkurwiać. Pokiwał głową, na znak, że rozumie ale nadal
obserwował drobne ciało Kelsey w moich ubraniach.
-
Przestań się tak kurwa gapić. – powiedziałem z wyrzutem.
- Pójdę
na dół – powiedział, jakby wyrwany z transu – Zajmę ich a wy szybko wyjdźcie. –
powiedział, kładąc dłoń na moim ramieniu. – Do zobaczenia, mam nadzieję. –
skierował do Kelsey z uśmiechem.
Przystawiłem mu swoją pięść do twarzy. Uniósł ramiona i dłonie w teatralnym
geście, mówiącym, że już odpuszcza i zbiegł na dół. Odczekałem chwilę,
nasłuchując ich rozmów i zdecydowałem się na ruch.
- Shh..
Chodź za mną. Gdy będziemy na dole, szybko biegnij do drzwi, jasne? –
powiedziałem bez emocji.
- Okej. –
odparła, przyciskając swoją garderobę do piersi.
Jak najciszej umiałem schodziłem ze
schodów, uświadamiając sobie, jak pieprzony teatrzyk odgrywam. Zaśmiałem się
sam z siebie w duchu. Gdy pokonaliśmy już wszystkie schody i oboje dotknęliśmy
stopami podłogi, wskazałem Kelsey drzwi, do których dobiegła w dwie sekundy,
nie zwracając na siebie uwagi chłopców. Dołączyłem do niej, idąc normalnie i
chwytając kluczyki.
- Zaraz
wracam! – krzyknąłem i trzasnąłem drzwiami.
Dziewczyna stała już przy moim samochodzie, a
właściwie właśnie do niego wsiadła. Mruknąłem wchodząc do środka i odpalając
silnik. Wyjechałem na drogę i odchrząknąłem.
- Gdzie
cię zawieść? – spytałem, nie patrząc na nią.
- Smild
850, do przyjaciółki.
- Właściwie,
dlaczego ja się stałem twoim szoferem? – spytałem z wyrzutem.
- Nie
prosiłam..
- Ty
nigdy nie prosisz, nigdy nie chcesz się narzucać, a i tak to robisz. Ja
pierdole. – uciąłem ze śmiechem.
- Nie
zaczynaj od początku, okej? Oboje wiemy jak to było i kto tego chciał, prawda?
– przekrzywiła głowę w sztucznym uśmiechu.
- Jesteś
suką. Gdzie nauczyli cię by tak się odnosić do innych?
- I mówi
to Justin Bieber. – zaśmiała się cicho, a jej głos przesiąkał ironią.
Mała, pyskata laska. Niby w moim typie, a
miałem ochotę się jej pozbyć z tego samochodu, lecz z drugiej strony,
zatrzymałbym ją jeszcze na małą chwilkę. Moje dwuznaczne myśli, zaczynały i
mnie już powoli wkurwiać, jeśli chodziło o nią.
- Masz w
tym jakiś problem?
- Nie,
skądże, panie „Jestem idealny”. – zrobiła cudzysłów z palców.
-
Przestań już kurwa mówić! – podniosłem głos. – Mam cię dość i nie zapominaj w
czym samochodzie siedzisz. – syknąłem.
Zamilkła, unosząc brwi. Słyszałem jak
oddycha, patrzyła się przez okno. Przyśpieszyłem, chlapiąc na wszystkie strony,
wjeżdżając w kałuże. Dojechałem na miejsce, szybciej niż myślałem.
Odchrząknąłem i wyciągnąłem papierosa z kieszeni.
-
Dziękuję. – powiedziała, odpinając pas.
Mruknąłem coś pod nosem, nie gasząc
silnika. Dziewczyna otworzyła drzwi i wysiadła zgrabnie z mojego auta.
Uchyliłem okno od jej strony.
- Wróć
grzecznie do domu. – powiedziałem.
- Od
kiedy się o mnie tak troszczysz?
- Od
kiedy zaczęłaś zawracać mi tyłek. – uśmiechnąłem się do niej sztucznie.
- Już nie
będę. – zrobiła pauzę i spojrzała w moje oczy, które po chwili skierowałem w
jej stronę. - Cześć, Justin. – dodała.
Nie zdążyłem jej odpowiedzieć, bo odeszła
już z pola mojego widzenia. Zaśmiałem się pod nosem, w sumie nie wiedziałem
dlaczego. Co ta dziewczyna sobie w ogóle myślała? Czemu cały czas na nią
wpadałem? Jakieś pieprzone zbiegi okoliczności i jej pieprzone poczucie
udawanej winy zaczynało mnie irytować.
Spojrzałem na miejsce, gdzie przed chwilą
siedziała, zostawiając po sobie zapach delikatnej lawendy. Mój wzrok powędrował
w dół, gdzie na wycieraczce leżał biały materiał. Sięgnąłem po niego. Własnym
oczom nie mogłem uwierzyć. Stanik Kelsey, znajdował się w moim samochodzie. Nosiła
całkiem spory rozmiar, a mi automatycznie zrobiło się jakoś cieplej w środku. Kąciki
moich ust powędrowały w górę, gdy przypomniałem sobie, jak bardzo zawstydzona
była, gdy trzymała go w dłoniach. Nie chciała, bym go widział, a teraz
trzymałem go.
Kolejne spotkanie było nieuniknione, bo
oboje mieliśmy coś, co nie należało do nas.
******************************
CZYTASZ = KOMENTUJESZ
CZYTASZ = KOMENTUJESZ
proszę was.. to bardzo mi jest teraz potrzebne..
Dziwi mnie trochę zachowanie Kelsey, bo najpierw taka nieśmiała, a później jak ją nazwał "suką" to nawet z nim rozmawiała. Cóż, nie takiej reakcji się spodziewałam po osobie, która jest dość skromna, zamknięta w sobie i uporządkowana, a przynajmniej na taką wygląda. Zresztą, nie analizą postaci się zajmuję, ale jak już jesteśmy w temacie to bardzo nie lubię wykreowanego przez Ciebie Justina.
OdpowiedzUsuńSam rozdział jest w porządku. Trochę się naczekałam, ale właściwie - warto było.
Dobra, na początku myślałam, że zapomniałaś o tym blogu czy coś, bo tyle nie pojawiał się rozdział, a ja czekałam i czekałam, grr.. :D
OdpowiedzUsuńNo ale w końcu jest i bardzo się z tego cieszę!
Kocham to jak wykreowałaś Kelsey, na taką strasznie nieśmiałą, ale też czasem nieco pyskatą.
Justin trochę mnie wkurza, on jest aż za bardzo bipolarny, hahah, ale Justinowi zawsze można to wybaczyć, w końcu to no.. Justin. :D
Co do rozdziału, to bardzo mi się podoba, bo dużo się w nim dzieje, a poza tym świetnie opisujesz poszczególne sytuacje, sceny i takie tam. Można naprawdę się wczuć w ich odczucia stosunkiem siebie.
Mam nadzieję, że rozdziały będą pojawiać się częściej! <3
labrer.blogspot.com // hidden-enemies.blogspot.com
Boski! <3
OdpowiedzUsuńsuper ale zalatuje mi Dengerem, ale i tak będę czytać bo kocham Denger a to jest super :) xoxo
OdpowiedzUsuń26 years old Community Outreach Specialist Ferdinande Burnett, hailing from Baie-Comeau enjoys watching movies like Blood River and Juggling. Took a trip to Thracian Tomb of Sveshtari and drives a LS. przejsc na strone
OdpowiedzUsuńdobry adwokat rzeszow prawo pracy
OdpowiedzUsuń